wtorek, 8 sierpnia 2017

Picos de Europa (Kwiecień 2017) - Ruta del Cares

Picos de Europa - czy ktoś wie co to za miejsce? Ja też nie wiedziałam, aż do kwietnia tego roku... Ale takie mało znane miejsca to dla mnie prawdziwe perełki...
I chociaż nie mieliśmy okazji zobaczyć wiele podczas dwudniowego trekkingu, to jednak zobaczyliśmy na tyle dużo, by tęsknić za słonecznymi Górami Kantabryjskimi...


Tak jak wspomniałam, jeszcze niedawno nazwa Pico de Europa była mi zupełnie obca. I mało brakowało, a nadal nie miałabym większego pojęcia na temat Gór Kantabryjskich... Ale od początku...
Jeszcze w zimie zaplanowaliśmy rodzinny wyjazd do Andaluzji. Bilety lotnicze były już kupione, urlop zaplanowany... i wtedy właśnie, zupełnie niespodziewanie, Dawid dostaje propozycję wyjazdu służbowego do Oviedo.
I to całe trzy dni po naszym planowanym powrocie z Andaluzji :-)

Czy mogłam nie skorzystać z takiej okazji??? Prawie na klęczkach popędziłam do szefa po urlop i... udało się! Nigdy wcześniej nie miałam okazji być w Hiszpanii, a tu nagle, w odstępie zaledwie trzech dni, zobaczę i południe i północ kraju. Hiszpańska przygoda czeka!

Właśnie wtedy pojawiło się pytanie co robić w Asturii i okolicach.
I właśnie wtedy odkryłam Picos de Europa.
Oczywiście ze względu na obowiązki Dawida i moje ograniczone możliwości urlopowe nie mogliśmy spędzić całego tygodnia w górach (a szkoda :-) ale udało nam się zorganizować dwa dni trekkingu. Lepszy rydz.., wiadomo! :-)

Najpierw kilka informacji o samym paśmie, i to tych najbardziej podstawowych, jako, że nie jest to rejon, o którym wspomina się na lekcjach geografii. Picos de Europa położone jest na północnym wybrzeżu Hiszpanii, nieco na zachód od Santander. Zbudowane z wapieni pasmo ciągnie się na długości ok 40 kilometrów, wzdłuż oceanu Atlantyckiego. Najwyższy szczyt to Torre de Cerredo, osiągający 2648 m n.p.m. Najbardziej zaś imponującym (przynajmniej taki pogląd mogłam sobie wyrobić czytając o górach) jest Naranjo de Bulnes (2 519 m n.p.m.) - pionowa 500 - metrowa skała przyciągająca wspinaczy.

O małej popularności gór świadczy fakt, że bardzo trudno znaleźć jakiekolwiek materiały informacyjne, szczególnie w wersji polskojęzycznej. W sklepie Podróżnika udało mi się namierzyć angielskojęzyczny przewodnik z zestawem map. Ale o ile sam przewodnik był jeszcze znośny, o tyle mapy były naprawdę fatalne. Nie dość że podzielone na trzy części i zadrukowane po obu stronach, to jeszcze w bardzo słabej jakości. Nawigacja po tych mapach była wręcz niemożliwa. Zebrałam więc dostępne materiały z internetu, część z portali hiszpańskich przepuściłam przez translatora i ziarnko do ziarnka zebrałam niezbędne informacje. Oglądałam nawet relacje z trekkigów na youtube :-)

Picos de Europa generalnie nie są górami na jednodniowe wycieczki. Najpopularniejszą formą ich zwiedzania są kilkudniowe trekkingi. My niestety nie mogliśmy sobie na to pozwolić... Musieliśmy dokonać kompromisu miedzy tym, co chcemy zobaczyć a tym gdzie jesteśmy w stanie dotrzeć w ciągu jednego dnia.

Przede wszystkim ze względu na wczesną porę (początek kwietnia) nie wiedzieliśmy jakie będą warunki śniegowe i czy uda nam się dotrzeć w wyższe partie.
Żeby zatem nie rozczarować się zbytnio nasz wybór padł na klasyki: jeziora Covadonga oraz najbardziej popularną i dostępną dla wszystkich trasę Ruta del Cares, a na drugi dzień wyjście w wyższe partie.

Zaczynamy....
Z Oviedo ruszamy w kierunku Covadongi wczesnym rankiem, ponieważ po godzinie dziewiątej ruch samochodowy na trasie prowadzącej nad jeziora może być zamknięty. Dzięki temu załapaliśmy się na piękny wschód słońca nad górami... 


Sama droga dojazdowa do jezior zapewnia wiele atrakcji. Górskie slalomy, wąska szosa i zakręty pod kątem 360 stopni, w połączeniu z widokiem na ośnieżone szczyty - rewelacja!

Los Lagos to dwa polodowcowe jeziora położone ponad 1000 m n.p.m. Większe z jezior - Enol - ma wymiary ok 750 m x 400 m i osiąga głębokość do 25 metrów. Natomiast Lago de Ercina zajmuje znacznie mniejszą powierzchnię. Oba jednak są przepięknie położone w otoczeniu wysokich szczytów Picos de Europa. 

Wysiadamy na parkingu przy Lago Enol i od razu czujemy podekscytowanie. To nasz pierwszy raz w górach w tym roku. Przed nami ogromna hala z soczystą zieloną trawą, błękitne, błyszczące jezioro polodowcowe odbijające w swej tafli ośnieżone szczyty, otoczone majestatycznymi górami. Picos de Europa oferuje widoki, które na zawsze pozostają w pamięci!

Wokół jezior prowadzi przyjemny, prosty szlak, którym zdecydowaliśmy się przejść (pętlę można spokojnie zrobić w 1,5 godziny z postojami przy jeziorkach). Szczególnie widok z góry, z przejścia między dwoma jeziorami, poprowadzonego kamiennym chodnikiem (tzw Mirador de entrelagos) dostarcza szerokich widoków na całą dolinę i oba jeziora. Nawet jeśli ktoś nie zdecydował się zrobić całej pętli wokół jezior to zdecydowanie warto tutaj podejść! 
Spędziliśmy nad jeziorami niecałe 2 godziny. Dawid nazwał nasz pobyt "emerycką wycieczką" :-) Ale jeżeli tak ma wyglądać moje życie na emeryturze to wcale nie będzie tak strasznie :-)

  




 

W drodze do Poncebos, skąd ruszymy na dzisiejszy, właściwy szlak zajeżdżamy do Covadongi. Covadonga to mała wioska, w której głównym zabytkiem jest Basílica de Santa María la Real de Covadonga, będąca częścią "Santuario de Covadonga", które w 1989 roku odwiedził nasz papież Jan Paweł II. Kompleks budynków położony jest na wzgórzu i pełni dla Hiszpanów podobną rolę, jak dla Polaków Częstochowa.

I tak jak cudowna obrona Częstochowy zatrzymała potop szwedzki, tak Bitwa pod Covadongą zatrzymała najazdu Maurów i uznawana jest za początek Rekonkwisty (starcie zbrojne chrześcijańskich powstańców z Asturii, dowodzonych przez Pelayo oraz wojsk Maurów, miało miejsce najprawdopodobniej w 722 roku).

W sanktuarium, w grocie skalnej znajduje się figura Matki Bożej Królowej Asturii. Postać odziana w suknię i płaszcz stoi na tronie. Od wizyty Jana Pawła figurę ozdabia złota róża złożona w ofierze przez papieża.


Z Covadongii ruszamy do Poncebos. Tutaj zaczyna się Ruta del Cares. Jest to droga poprowadzona zboczami głębokiego wąwozu, biegnącego zachodnią częścią grupy Uriello, wzdłuż rzeki Cares. Trasa z Poncebos do Cain liczy sobie 12 kilometrów, jeżeli natomiast chcemy kontynuować szlak do Pasada de Valdon czeka nas kolejne 8 kilometrów. Ten drugi fragment trasy, mimo, że biegnie już doliną, nadal jest bardzo atrakcyjny widokowo.
Wąwóz Cares jest malowniczą górską trasą poprowadzoną wąską wykutą w ścianie półką, której zewnętrzna krawędź opada pionowo w dół (nawet 300 m nad korytem rzeki). 

Trasę można oczywiście przejść w obie strony, ale zdecydowanie częściej wybierana jest opcja z Poncebos, dlatego my również wybraliśmy takie rozwiązanie.

Przed wejściem na szlak zlokalizowany jest duży parking gdzie można zostawić samochód. Ale również pobocza drogi, prowadzącej do szlaku, obstawione są autami. Od razu widać, że zaczyna się weekend :-)

Przez dwa pierwsze kilometry droga wspina się ostro w górę. Jest to właściwie jedyne ostre podejście podczas całej wędrówki. Gdy dochodzimy do najwyższego punktu trasy zaczyna się najpiękniejszy fragment Ruta del Cares. Wąski chodnik, zawieszony nad przepaścią, poprowadzony potężnym, uroczym kanionem. A w tle ośnieżone szczyty i piękne panoramy.















Po okołu trzech godzinach drogi i kilku spotkaniach z kozami, dochodzimy do pięknie położonej wioski Cain, gdzie będziemy nocować. Oprócz kilku pensjonatów, małego sklepiku i kilkunastu kamiennych domów nie ma tutaj żadnych innych zabudowań :-) W ciągu 5 minut obeszliśmy całą miejscowość wszerz i wzdłuż:-). Prawdziwa górska wioska z charakterem. A jaka urocza! Skupisko malutkich kamiennych domków, zamkniętych w kotlince otoczonej ze wszystkich stron górami.
Jakiż mieliśmy fantastyczny widok, gdy jedząc kolację na werandzie pensjonatu, patrzyliśmy na otaczające nas góry!

A propos kolacji - zamówiliśmy ją kompletnie w ciemno. My, ani w ząb po hiszpańsku, obsługa restauracji ani słowa po angielsku... Oczywiście wszyscy starali się nam pomóc i wytłumaczyć nazwy potraw, ale szło to dość opornie :-) Z niedawnej wizyty w Maladze kojarzyłam, słowo "kurczak", ale głowy nie daję co faktycznie jadłam. Na pewno trafiliśmy z przystawkami - Dawid zamówił spaghetti (tu nie było problemów z niedomówieniami :-), a ja przypadkiem trafiłam na specjalność Asturyjską / Kantabryjską - coś na wzór naszej fasolki po bretońsku. Z deserem wyszło w ogóle zabawnie. Pani gospodyni zaczęła wymieniać nam co jest w karcie, a że udało mi się wychwycić tylko jedną nazwę, to podjęłam próbę dopytania cóż to takiego... I wystarczyło, że tylko powtórzyłam nazwę deseru, by ucieszona pani (że tym razem poszło tak łatwo :-) odwróciła się na pięcie i w podskokach pobiegła do kuchni :-D No to zamówiliśmy! :-) Ani ja ani Dawid nie odważyliśmy się jednak prostować zamówienia. Los okazał się łaskawy i dostaliśmy całkiem przyjemny pudding waniliowy :-)


Nocleg znaleźliśmy w hostelu / schronisku Albergue el Diablo de la Pena. Chciałam o nim wspomnieć z dwóch powodów: po pierwsze zaliczyliśmy tutaj śmieszna wpadkę (ale o tym w kolejnym poście), a po drugie chciałabym pochwalić działającą w schronisku bibliotekę. Całe jedno pomieszczenie na piętrze zostało zaadoptowane na ten cel i naprawdę szczelnie wypełnione książkami - począwszy od przewodników górskich, przez piękne albumy o górach, podróżach, zwierzętach, aż po książeczki dla dzieci. Naprawdę można się było tutaj zatracić :-)

Upojeni górskim powietrzem i wrażeniami idziemy spać (i to mimo kawy, którą jakimś cudem zamówiliśmy do kolacji :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...