niedziela, 22 października 2017

Tofana di Rozes ferratą Lipella - 22 sierpień 2017

Nareszcie! Kulminacyjny punkt naszego wyjazdu - ferrata Lipella prowadząca na najpiękniejszą z Tofan - Tofanę di Rozes (3 225 m n.p.m). 

Na parkingu przy schronisku Dibona widzieliśmy samochód z szydłowiecką rejestracją i grupę młodych ludzi. Niestety nie mieliśmy okazji się zatrzymać - udostępnijcie ten post, może ich jeszcze spotkamy :-)




W Tofanie di Rozes zakochaliśmy się rok temu, kiedy mieliśmy okazje oglądać ją z Lagazuoi Pizo. Zrobiliśmy jej przynajmniej setkę zdjęć! Część z nich możecie obejrzeć tutaj:


Od tego czasu Tofana była w naszych myślach. A nieodpartą chęć postawienia stopy na jej szczycie potęgował fakt, że prowadzi na nią trudna i niezwykle wymagająca ferrata Lipella. 
W 2016 roku nie podjęliśmy próby wejścia ze względu na pogodę. Co dzień po wyjściu z namiotu sprawdzaliśmy stan pokrywy śnieżnej na szczycie, która niestety utrzymała się do końca naszego pobytu. Ale wiedzieliśmy że tutaj wrócimy.
I oto jesteśmy!

Wybraliśmy pewny, słoneczny dzień, bo wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Przeczytałam chyba wszystkie możliwe relacje w internecie, więc byłam świadoma, czego możemy się spodziewać.
"Wymagana idealna pogoda", trasa często oblodzona", "ściana śliska", "duże trudności techniczne", "wymagająca kondycyjnie", etc. Naczytałam się również relacji z podejścia w tzw. amfiteatrze, który dla niektórych okazał się przeszkodą ponad siły i zmusił całe grupy turystów do odwrotu. 
Umówiliśmy się z Dawidem, że nic na siłę. Jeśli w którymkolwiek momencie będziemy czuć, że nie dajemy rady, to nie robimy problemu. Wracamy i zapominamy :-)

Taka była umowa :-) Umowa, która na szczęście nie przewidywała kar umownych za odstąpienie, bo ja już od sierpnia 2016 roku wiedziałam, że muszę zobaczyć świat ze szczytu Tofany di Rozes.
Tak jak moim marzeniem rok temu było przejście ferraty Ivano Dibona (link do relacji:
Wspomnienia z Dolomitow 2016 (Ivano Dibona) ), tak w tym roku Lipella była moim głównym celem!

Trasę z podejściem i zejściem wg przewodników szacuje się na kilkanaście godzin (w praktyce zmieściliśmy się w ośmiu godzinach :-) Ferrata klasyfikowana jest jako trudna, samo przejście ferratą szacowane jest na ponad 3 godziny.

Od razu wrzucam opis p. Tkaczyka, żeby przedstawić nieco ferratę Lipella: "Jedna z najbardziej atrakcyjnych tras Dolomitów. Droga trawersuje całą potężną ścianę zachodnią. Wymaga sporych umiejętności technicznych i wytrzymałości, jest bowiem długa, a wiele odcinków wymaga użycia siły rąk. Konieczna dobra asekuracja i kask. W przypadku oblodzenia lub zaśnieżenia górne partie trasy, szczególnie "amfiteatr" i zbocze pod szczytem, mogą stanowić poważny problem. Wtedy zalecany czekan. W czasie burzy partie szczytowe są bardzo niebezpieczne. Droga wykorzystuje horyzontalny układ półek, przecinających zachodnią ścianę Tofany di Rozes i poczynając od Castelletto, postrzępionej minigrani, jakby odstrzelonej od reszty góry, prowadzi półkami na zachód, przechodząc od jednej półki do drugiej po stromych i eksponowanych odcinkach."

Zaczynamy oczywiście bardzo wcześnie rano. Punktem startu jest schronisko Dibona, z widokiem na południową ścianę Tofany. Można się tutaj dostać stromą gruntową i bardzo wąską drogą odchodzącą od szosy łączącej Cortinę  z przełęczą Passo Falzarego. Ponieważ byliśmy tutaj wcześnie rano mogliśmy podjechać do samego schroniska, ale warto sprawdzić czy nie ma jakiś ograniczeń w ruchu, ponieważ mijanie na tej trasie samochodów z naprzeciwka jest chyba niemożliwe :-)

Z parkingu kierujemy się za drogowskazem na Castelletto, gdzie na bardzo dużej półce, znajduje się właściwy początek ferraty. Można się tutaj dostać od strony Forcella Col dei Bos, lub znacznie ciekawszym i najczęściej polecanym podejściem prowadzącym tunelem Galleria Castelletto. Również i my wybraliśmy drugą opcję.

Ruszamy o świcie. Przed nami niebo zaczyna się rozjaśniać, ale szczyty, które zostawiamy za sobą toną w porannych mgłach. Fantastyczne wrażenie robi stożek Antelao, który jakby wyrasta z chmur. 








Na trasie towarzyszą nam dwie grupy, które jednak odbijają z trasy gdzieś po drodze. Cieszy nas, ze jesteśmy dzisiaj pierwsi. Na ferracie jest niewiele miejsc, gdzie można się dogodnie minąć. A biorąc pod uwagę trudności, które czekają na odwiedzających, można tutaj utknąć w niezłym "korku".

Kiedy zaczynamy obejście południowej ściany Tofany rozjaśnia się na dobre. Niebo jest bezchmurne. Utwierdzamy się w przekonaniu, że to idealny dzień na zdobycie Tofany. Wreszcie dochodzimy do początku sztolni. Dostępu do otworu wejściowego broni niewielka ścianka, na końcu której zaczynają się drabinki. Przy wejściu do tunelu pozostało wiele elementów po dawnych fortyfikacjach wojennych z czasów I Wojny Światowej - drewnianych bali, drutów kolczastych, etc. 



Zakładamy uprzęże i kaski, odpalamy czołówki i ruszamy. W początkowej części tunelu wybudowane zostały schody, potem jednak stopnie się kończą i zaczynamy podejście mokrą skałą. Jest kompletnie ciemno i niesamowicie ślisko. Stalówka jest tutaj absolutnie genialnym pomysłem. Idziemy uczepieni kurczowo liny, bo każde potknięcie może skończyć się kilkudziesięciometrowym zjazdem w dół. To właśnie tutaj nabawiłam się kilku odcisków na rękach i to pomimo rękawiczek :-)


Po wyjściu z tunelu trawersujemy dość trudnym terenem, po czym wzdłuż stalówki zaczynamy zejście w dół na rozległe piargi pod skałami. I to było pierwsze i jedyne miejsce, gdzie się "zawiesiłam" :-) Jeszcze ferrata się nie zaczęła, a ja już utknęłam przy zejściu :-) A najśmieszniejsze jest to, że zejście było banalne. Dawid pokonał je z palcem w ... nosie :-) Nie mam pojęcia jak to się stało, że zamiast wzdłuż stalówki, wybrałam sobie zejście bokiem i kompletnie się zakręciłam ;-)
Ale pamiętam tą myśl, kiedy wisiałam w zawieszeniu, i nie mogłam znaleźć podparcia dla stopy: "zaczyna się nieźle, co będzie dalej..." :-)

Po zejściu na piargi pod skałami mamy wątpliwości, czy na pewno dobrze idziemy. Nie spodziewaliśmy się zejścia w tym miejscu. Co prawda kierowaliśmy się cały czas wzdłuż stalówki, ale zaczynamy czuć lekki niepokój czy na pewno nie schodzimy z trasy. 
Ścieżka na piargu jest wprawdzie dobrze widoczna, ale równie dobrze mogłaby to być druga z tras podejściowych do ferraty. Studiujemy mapę i z nieco mniejszymi wątpliwościami ruszamy dalej. 

Idziemy ścieżką na północ, wzdłuż zachodniej ściany. Drogę wskazują nam dodatkowo kamienne kopczyki. Znajdujemy się na ogromnej skalnej półce powyżej doliny Travenanzes. Po kilku minutach wędrówki docieramy do właściwego wejścia w skały. Na ścianie zamontowana została żeliwna tablica, więc nie mamy wątpliwości: dotarliśmy do początku ferraty Lipella. Zabawę czas zacząć :-)



Zaczynamy ciekawą i bardzo urozmaicona wspinaczkę. Trasa poprowadzona jest w bardzo charakterystycznym rytmie: trawers półki i przejście na kolejną. Przejścia między półkami są trudne, strome, bardzo powietrzne i wymagają sporo siły fizycznej.



Na pierwszym takim przejściu wyłożył się Dawid. Ponieważ idę pierwsza, wdrapałam się na wyższą półkę, przepięłam do kolejnej stalówki i czekam na Dawida. Dawid podciągnął się, zawisł chwilę i... wrócił do punktu wyjścia :-)
Wystartował drugi raz, tym razem nieco już wyżej i... znów wrócił na dół. 
Jeszcze trzecia próba... i znów bez sukcesu. "Dawaj"- krzyczę do niego z góry. A Dawid sam już się z siebie śmieje :-) rozkłada ręce i woła: "Idź, ja muszę chwile odsapnąć..." :-)
No to jesteśmy kwita :-) 

Każdy z nas zaliczył swoje "pięć minut" więc możemy ruszać dalej :-) 



Po osiągnięciu wyższej półki, trawersujemy w kierunku północnym, wzdłuż zachodniej ściany. Trawersy, choć technicznie znacznie łatwiejsze, niż przejścia między półkami, dostarczają również sporo emocji. Są wąskie, eksponowane, a miejscami przebiegają w poprzek niewielkich strumieni płynących z góry. 



Podejście jest mega ekscytujące, ale widoki nieco mnie rozczarowały. Po drugiej stronie doliny widzimy Lagazuoi Pizo. Zdecydowanie lepszy jest widok na Tofanę ze wspomnianego szczytu niż w drugą stronę. Sama dolina Travenanzes widziana z góry również nie zachwyca. Ponieważ jesteśmy po zachodniej stronie jest niezwykle mrocznie, a widoki nie są zbyt rozległe.

Ale... to tylko początek podejścia! Jeszcze nie wiemy, co czeka nas, gdy wejdziemy w tzw. amfiteatr!
Po okołu dwóch godzinach docieramy do charakterystycznego punktu, leżącego na rozległej, wygodnej półce. Jest to rozgałęzienie tras. W lewo szlak prowadzi do Tre Dita (punkt widokowy), w prawo natomiast wielka czerwona strzałka z napisem Cima kieruje nas na szczyt.
Zanim jednak ruszymy w prawą stronę podchodzę na punkt widokowy i tutaj następuję pierwsze "Ach!!!!". Za załomem skalnym otwiera się widok na sąsiednie Tofany - di Mezzo oraz di Dentro. Przepiękne, ułożone z cieniutkich warstw dwa majestatyczne stożki. Oglądane z tej perspektywy wydają się być na wyciągnięcie ręki! Fantastyczne!



Wracam na szlak i idziemy dalej kilkaset metrów skalną półką. Krótko wspinając się, dochodzimy do miejsca robiącego największe wrażenie na trasie.  Otwiera się przed nami ogromna wygięta w łuk ściana, ukształtowana niczym starożytny amfiteatr. To właśnie tutaj jest to "sławne" miejsce, o którym czytałam w kilku relacjach, i które zmusza część turystów do wycofania się z trasy przez Tre Dita. 
Pokonując poszczególne stopnie amfiteatru zastanawiamy się, który z nich jest tym najtrudniejszym. 




Po przejściu pierwszego stopnia myśleliśmy, że to już ten, ale jak się okazało kolejne były jeszcze trudniejsze :-) Tak więc, do końca podejścia zastanawialiśmy się czy już jesteśmy za tym kluczowym miejscem, czy jeszcze jest ryzyko, że będziemy wracać :-)

Faktycznie w amfiteatrze emocje były największe. Podejścia były naprawdę wymagające, a dodatkowo szlak był oblodzony. Z warstwowo ułożonych skał zwisały ogromne sople lodu.
Ale im wyżej podchodziliśmy tym widoki były coraz lepsze i coraz więcej sąsiednich pasm mogliśmy podziwiać. Ponieważ od zachodu i południa Tofana di Rozes nie ma wysokich sąsiadów widok jest niezwykle rozległy. Naprawdę jeden z lepszych w Dolomitach!








Wreszcie wychodzimy na grań oddzielającą ścianę zachodnią od łagodniejszego zbocza północnego. Stajemy w pełnym słońcu i... brakuje nam tchu! I bynajmniej nie dlatego, że zmęczyło nas podejście! Jest po prostu przepięknie. Przed nami Tofana di Mezzo i Tofana di Dentro w pełnej okazałości! Po prostu brak słów. A przecież nie jesteśmy jeszcze na szczycie!





W tym miejscu (3 027 m n.p.m.) szlak łączy się z droga normalną prowadzącą od schroniska Giussani, dlatego pojawia się więcej turystów. Tutaj też kończą się ubezpieczenie i ferrata Lipella.





Do szczytu mamy jednak jeszcze kawałek drogi. Dojście prowadzi po piarżystym, stromym zboczu. Jest to ostatni, ale niestety bardzo żmudny odcinek. Wydeptane ścieżki często prowadzą poza szlakiem i trzeba się mocno pilnować, żeby nie zgubić drogi. 






Punktem odniesienia jest ogromny, metalowy krzyż ustawiony na szczycie.
W pełnym słońcu, zmęczeni ostatnim odcinkiem wychodzimy wreszcie na wierzchołek Tofany di Rozes (3 225 m n.p.m.). Panorama jest tak rozległa i piękna, że nie wiadomo gdzie skupić wzrok. Wschodnia strona przysłonięta jest chmurami, ale widok na pozostałe trzy strony świata rekompensuje nam to z nawiązką.













Chyba na żadnym szczycie nie spędziliśmy tyle czasu!!!  Widok mnie dosłownie oszołomił.
Kiedy w jakieś miejsce przyjeżdża się drugi raz, to z reguły nie robi już takiego wrażenia. Ale tym razem poczułam ten sam zachwyt, który czułam pierwszym razem w Dolomitach!
Tą niewytłumaczalną potęgę gór! I taki ucisk w sercu, na pograniczu nieopisanej radości i ogromnego smutku, że to tylko chwile.









Do zejścia wykorzystujemy drogę normalną. Prowadzi ona piarżystym zboczem, poprzecinanym gdzieniegdzie niskimi skałkami. Trasa nie przedstawia, żadnych trudności technicznych, ale za żadne skarby świata nie chciałabym tędy podchodzić :-) Luźny, ślizgający się piarg i monotonne podejście licznymi wydeptanymi ścieżkami, bez jednego znakowanego szlaku. Bez porównania lepsza zabawa jest na ferracie!




Zresztą my mamy specyficzny "talent" do schodzenia piargami i jakoś dziwnie często lądujemy poza szlakiem :-)
Tym razem również wyprowadziłam nas kilka razy na manowce więc Dawid wziął sprawę w swoje ręce :-) Nie minęło piętnaście minut i zeszliśmy na takie stromizny, ze chcąc czy nie chcąc po prostu zjechałam w lawinie kamieni i znów przejęłam prowadzenie :-)

Tak oto trochę idąc, trochę zjeżdżając dochodzimy do pięknie położonego schroniska Giussani. Usytuowane w skalnej scenerii przełęczy Fontananegra, wśród potężnych głazów. Bardzo klimatyczne a dodatkowo świetne widoki. Naprawdę warto tutaj zajrzeć!








Tym bardziej, że droga miedzy schroniskami Giussani i Dibona jest bardzo wygodna. Prowadzi obszernymi zakosami doliny oddzielającej Tofanę di Rozes i di Mezzo. 

Szybki spacer i znów jesteśmy na parkingu przy schronisku Dibona.








Nasza misja zakończona pełnym sukcesem. Warto było czekać! I warto spełniać marzenia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...