sobota, 16 listopada 2019

Ak-Suu Traverse Trek - najpiękniejszy sposób by zobaczyć jezioro Ala-Kul - dzień 2

Początki nie zawsze są łatwe... 
Ale zawsze przybliżają do celu...




Dzień 2 - Przejście doliną Boz-Uchuk do jezior Boz-Uchuk

Dystans: 16.1 km + ok. 7 km dojście do początku szlaku
Suma podejść: 1337 m
Suma zejść: 0 m
Czas na szlaku: 10:30 - 16:30

Poranek nie napawa nas optymizmem. Powitała nas mżawka i ciemne chmury. Gdzieś tam z tyłu głowy przemknęła nawet myśl, żeby przeczekać jeden dzień. Ale szybko przywołujemy się do porządku. Nie ma na co czekać - ruszamy.


Na dworcu w Karakol dopytujemy o marszrutkę do Boz-Uchuk. Okazuje się, ze musimy niestety poczekać ok. godziny. Trudno. W tym czasie kilka razy zagadują nas taksówkarze, a kolejne kilka razy my zagadujemy ich. Ustalamy tzw. cenę graniczną, jaką jesteśmy w stanie zapłacić i co jakiś czas próbujemy naszych umiejętności negocjacji. Ale Kirgizi też są uparci. 

Wreszcie zauważamy parę z plecakami... turyści! Jest szansa, że oni również chcą dotrzeć do Boz-Uchuk. Zagadujemy kobietkę, czy nie chcą skorzystać ze wspólnej taksówki. Rozmawiamy chwilkę po angielsku o cenie i trasie (bo oni jadą do Jyrgalan), po czym słyszymy, jak woła do swojego towarzysza: "Ej, oni się pytają czy..." i to wystarczyło, żebyśmy wybuchnęli śmiechem ;-) 

Jak się okazało napotkana para przyjechała z Niemiec, ale są Polakami. A do tego nieźle radzą sobie po rosyjsku, więc zaraz rozeznali się w sytuacji i kilka minut później siedzieliśmy w busiku do Jyrgalan, który miał nas wyrzucić po drodze, przy skrzyżowaniu na Boz-Uchuk. 

Całą drogę spędziliśmy oczywiście na rozmowie o tym, co warto zobaczyć, jakie mamy plany na dalsza podróż, etc. Dowiedzieliśmy się, że nad Ala Kol poprzedniego dnia była niezła ulewa gradowa (upsss...) i że nad Issyk-Kul organizowane są festiwale, gdzie można poznać prawdziwą kulturę Kirgistanu oraz przenocować w tradycyjnych jurtach. Brzmi zachęcająco, ale dla nas taka forma spędzania wakacji brzmi trochę "emerycko" :-) Już za kilka dni i tak poznamy kulturę na własnej skórze i to w naturalnym otoczeniu. Mimo wszystko ciekawie wymienić doświadczenia i pomysły.

Busik wyrzuca nas wreszcie na skrzyżowaniu. "Wyrzuca" to jednak trochę za dużo powiedziane ponieważ operacja trwa znacznie dłużej. Aby otworzyć bagażnik, gdzie są nasze plecaki, kierowca musi wyciągnąć całą skrzynkę z narzędziami. Ponieważ klamka jest urwana trzeba odkręcać zamek kluczem francuskim, potem coś podważyć śrubokrętem, uderzyć z pięści i... gotowe. Kierowca najwyraźniej jest z siebie dumny. Uśmiecha się i macha nam na pożegnanie.
A my zaczynamy właściwy treking.

Ponieważ nie udało nam się dotrzeć do samego Boz-Uchuk musimy podejść jakieś 7 km do początku szlaku. Niestety asfaltową szosą. 

Wędrujemy zatem wśród zabudowań, a potem wśród pól. Przed nami piętrzą się góry, których nie możemy jednak podziwiać w całej okazałości ze względu na zachmurzone niebo. Ale analizując szlak na gps i ukształtowanie pasma przed nami jesteśmy w stanie przewidzieć, którędy będziemy szli.

Dochodzimy do ogromnego napisu nad drogą, który wita nas w Boz-Uchuk. Jeszcze tylko przejście przez wieś... I tutaj miła niespodzianka. Zatrzymuje się biały zdezelowany samochód, a kierowca oferuje się nas podrzucić. Oczywiście postanawiamy skorzystać z okazji. I jedziemy... jakieś 500 metrów... bo spod maski auta zaczynają się wydobywać kłęby dymu... Kierowca musiał zatrzymać auto (pewnie przeklął nas porządnie w duchu) a my ruszyliśmy w dalszą drogę. Na szczęście zabudowania były już coraz rzadsze, szosa zamieniła się w gruntową drogę a my zaczęliśmy czuć, że opuszczamy cywilizację. 

Mijamy ostatnie zabudowania, najwyraźniej ośrodek turystyczny, gdzie bawiące się dzieci machają i pozdrawiają nas po czym wchodzimy w las. Pogoda nie jest najlepsza, ale przynajmniej nie pada. 



Idziemy przez las, stale pnąc się w górę, choć przewyższenie jest bardzo łagodne. Gdy ostatnie drzewa zostają za nami widzimy przed sobą ogromne pastwiska - zielone równiny, i pagórki, na których pasą się zwierzęta. A ponad nimi coraz wyższe góry. Gdzieś w oddali dostrzegamy biel jurt i pasterskich zabudowań. Prawdopodobnie pogoda sprawia, że czuję się nieco zawiedziona widokami, ale sama wędrówka wśród natury daje dużo satysfakcji.


Podłoże jest coraz bardziej wilgotne a miejsca wypasu zwierząt stają się jednym wielkim grzęzawiskiem, dlatego często nadrabiamy drogi, żeby ominąć największe błoto. Dodatkowo musimy uważać bo łąka poszatkowana jest norami świstaków, w których zalega woda. I własnie w taki jeden otwór wpadam. Oczywiście noga ginie mi po samo kolano i co najśmieszniejsze nie mogę jej wyciągnąć bo blokuje się w błocie :-) 

Jak tylko udaje mi się wydostać jestem zmuszona odpiąć całą nogawkę i idę dalej w jednej dłuższej, jednej krótszej nogawce ;-) 

Z każdej strony wyglądają na nas świstaki i śmieję się z mojego wyglądu. Wypatrujemy całych rodzinek "świszczy", które obserwują nas siedząc na kamieniach lub wychylając się z norek. Świstaki będą nam już towarzyszyć każdego dnia, ale ponieważ dzisiaj spotkamy je po raz pierwszy to każdy świst zwraca naszą uwagę i często przystajemy, by wypatrywać tych rudych nicponi.



Z każdym kilometrem jest coraz bardziej mokro. Wychodzimy wreszcie na ogromną przestrzeń poprzecinaną nitkami rzeczek i strumyków. Tu dopiero zaczyna się kluczenie. Czujemy się jak w labiryncie starając się suchą nogą przebić na drugą stronę. A nie jest to łatwe. Wszystko zapada nam się pod nogami. Staramy się skakać po kępach traw, ale i to nie wasze jest możliwe. Mimo naszych gore-tex'ów zaczyna nam chlupać w butach. Przed nami widzimy wzniesienie, za którym powinno być już jezioro, ale dotarcie do niego zajmuje nam chyba więcej czasu niż samo podejście. Przypuszczam, że w ostatnim czasie musiało w górach nieźle padać, bo łąka byłą jedną wielką sadzawką. 

Przestaliśmy się zupełnie przejmować którędy idziemy, bo i tak byliśmy już przemoczeni, więc uważaliśmy tylko na to, żeby się nie potopić. I tak docieramy na wzniesienie.


To było jedyne przewyższenie podczas dzisiejszego trekingu, przy którym tętno mogło nieco podskoczyć. Dość ostre i kamieniste sprawiło, że przez te ostatnie kilkaset metrów poczuliśmy góry również w nogach. Nareszcie!

A na górze faktycznie czekało na nas jezioro toczone ośnieżonymi górami. Pod zachmurzonym niebem, krajobraz wyglądał dość mrocznie, a góry surowo i nieprzyjaźnie. Ale jak zawsze... pięknie!






Na szczęście nie mieliśmy czasu zbyt długo analizować co nas czeka, bo z nieba zaczęły spadać coraz większe krople deszczu.

Na biegu rozbijaliśmy namiot. I gdy znaleźliśmy się już w środku lunęło na dobre. Szczęście w nieszczęściu, jak mawiają.



W suchych skarpetach i ciepłych śpiworach dopiero poczuliśmy, ze jednak jesteśmy trochę zmęczeni. Pewnie bardziej natłokiem wrażeń niż samym trekingiem, ale jednak...

Ostatnie spojrzenie na jezioro i odbijające się w jego tafli szczyty i z nadzieją na lepszą pogodę, zasypiamy.

Dzień 3 - Przejście z Boz-Uchuk przez dolinę Jergez oraz przełęcz Ailanysh do doliny Ak-Suu Almaluu

Link do posta:
Przejsćie z Boz-Uchuk do Ak-Suu Almaluu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...