poniedziałek, 17 lipca 2017

Bergamo - 26 czerwca 2017

Czas powrócić na niziny... Nasza przygoda z Alpami Orobie dobiega końca. Na szczęście jeszcze dwa dni urlopu w zapasie. Musimy je dobrze wykorzystać!

Powrotny autobus z Carony mamy o 6:50 i 7:50, a kolejny dopiero po południu. Dlatego wychodzimy jeszcze przed świtem. Z Rifugio Gemelli do Carony jest jakieś 2 godziny drogi. Rezerwujemy jednak trochę dodatkowego czasu na znalezienie przystanka oraz zakup biletów.

Idzie się wyśmienicie - poranny chłodek, cały czas z górki, a plecak dużo lżejszy.
Po drodze zaplanowaliśmy przerwę na śniadanie. 

Dawid: "Chcesz się zatrzymać na śniadanie?"
Ja: "A co będziemy jeść?"
Dawid: "Mamy jeszcze mielonkę wieprzową..."
Ja:"Hmmm... właściwie nie jestem głodna.... :-)"

I tym sposobem zaoszczędziliśmy kilkanaście minut. W rezultacie udało nam się zdążyć na wcześniejszy autobus, mimo, że nie braliśmy go raczej pod uwagę.
Przystanek jest tylko po jednej strony ulicy (i to przeciwnej do kierunku jazdy) dlatego musieliśmy upewnić się, czy na pewno czekamy we właściwym miejscu. Nie było to trudne, ponieważ nazwa Bergamo jest dla włochów doskonale zrozumiała, nawet jeśli kaleczymy ichniejszy akcent. Gorzej poszło z pytaniem o bilety. Starsza pani, która starała się nam pomóc zdecydowanie nie rozumiała słowa "ticket". Okazało się jednak, że "bilet" brzmi już znajomo (włoskie "biglietto").
Zaprowadziła nas więc do kawiarni, gdzie można kupić bilety (podczas całego wyjazdy kilka razy zwróciłam uwagę, że we Włoszech bilety autobusowe sprzedawane są właśnie w restauracja, kawiarniach, etc). Niestety bilety do Bergamo się skończyły. Sprzedawca zaproponował nam bilety do stacji pośredniej Piazza Brembana. Nie kojarzyliśmy tej nazwy i nie chcieliśmy ryzykować. Wracamy więc na przystanek licząc, że może kierowca rozprowadza bilety.

Po drodze dopytujemy starszego pana czy bilety można kupić w autobusie. Nie wiem czy załapał o co nam chodzi, ale kiwa głową, i przytakuje: "Si, si!" Patrząc na nasze plecaki zagaduje coś o Sentiero delle Orobie. Wymieniamy nazwy schronisk i szczytów, na których byliśmy, a starszy pan komentuje wymachując rękami. My coś po angielsku, on coś po włosku i tak sobie rozmawiamy :-) Za chwilkę dołącza starsza pani (ta sama, która zaprowadziła nas po bilety), tłumaczy chyba, że nie mamy biletów. Ale w sumie to sama nie wiem czy dobrze rozumiem, czy tylko tak mi się wydaje. Nieważne...! Ważne że rozmowa się klei jakbyśmy znali się kopę lat!

Wreszcie podjeżdża autobus. Okazuje się, że starszy pan jedzie z nami. Zanim jeszcze zdążyliśmy zapytać kierowcy o bilety, anonsuje na cały autobus, że jedziemy do Bergamo, i że nie mamy biletów. Kierowca chyba nie ma nic przeciwko, macha ręką żebyśmy wsiadali. Dla mnie super! 
A Dawid? Siedzi spięty i najwyraźniej nie czuje się komfortowo, że nie zapłacił za przejazd: "I jeszcze cały autobus wie, że jedziemy na gapę..." ;-)

Nasz środek lokomocji nazwaliśmy Ciaobusem! Dlaczego? Na każdym przystanku Ciaobus zbierał kolejnych pasażerów dojeżdżających do pracy w Bergamo. Najprawdopodobniej dzień w dzień, o tej samej porze, te same osoby. Dlatego już od wejścia słychać było "Ciao, ciao, ciao..." i tak od pierwszego rzędu siedzeń, aż po ostatnie. Na każdym przystanku ten sam rytuał: "Ciao, ciao, ciao, ciao...". I kolejny przystanek: "Ciao, ciao, ciao...". 
A między przystankami? Jedno wielkie targowisko! Nie mam pojęcia o czym Ci włosi rozmawiają, ale muszą mieć bardzo ciekawe życie, bo usta im się nie zamykają :-) 
Po około tysiąc dwieście czterdziestym siódmym "Ciao" dojeżdżamy do Piazza Brembana. To nasz przystanek przesiadkowy. Starszy pan pokazuje nam gdzie kupić bilety, a gdy już siedzimy w kolejnym Ciaobusie do Bergamo, macha nam na pożegnanie! Naprawdę włosi są przemili! 

 Robimy się już trochę głodni. Jeszcze tylko kolejne dwa tysiące pięćset sześćdziesiąt dwa "Ciao" i jesteśmy w Bergamo! 

I teraz następuje najpiękniejszy moment. Wysiadamy z Ciaobusu, jeszcze nawet nie zdążyliśmy przejść przez ulicę a już naszym oczom ukazuje się... 
Dawid przeciera oczy... Fatamorgana??? 
Ja zdejmuję okulary... Wpatruję się z niedowierzaniem... Oczy jak pięciozłotówki... "Czyżby takie szczęście...???"
A po drugiej stronie ulicy... wita nas McDonalds!!! Ślinianki nabierają tempa, wyobraźnia pracuje na 200% normy, żołądek zaczyna się skręcać... Po sześciu dniach na mielonkach to jak sen... W życiu tak mi śniadanie nie smakowało!!!

Po takim "wykwintnym" posiłku czujemy się jak nowo narodzeni!

A teraz kilka słów o Bergamo...

Dla turystów najważniejsza część miasta to tzw. Citta Alta czyli górne miasto, usytuowane na wzgórzu i otoczone średniowiecznymi murami.
Można się tam dostać licznymi schodami, albo kolejką. 

Zabytki Bergamo znajdziecie w każdym przewodniku, dlatego ograniczę się tylko do małej podpowiedzi... Jeżeli potrzebujecie gotowej trasy zwiedzania - skorzystajcie z mapy, która wisi przy górnej stacji kolejki.


Żeby poznać miasto wystarczy jeden dzień. W jedno popołudnie też można się wyrobić. My mieliśmy jeszcze czas na obiad i leniuchowanie na Piazza Vecchia. 

Bergamo na pewno nie oferuje tyle atrakcji co pobliski Mediolan, czy nieco dalsze Werona i Padwa, ale będąc na lotnisku w Bergamo warto podjechać choć na chwilę do Citta Alta i przespacerować się uliczkami średniowiecznego miasta... Polecamy!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...