sobota, 9 września 2017

Roda di Vael oraz ferrata Masare - 15 sierpień 2017

Przenosimy się odrobinę na zachód w Grupę Catinaccio. Dzisiaj plany mam mniej określone - w zależności od czasówki (której nie możemy rozszyfrować na podstawie przewodnika) planujemy podejście ferratą północną granią na Roda di Vael albo przejście ferraty Masarę. A jak się kończy podejmowanie decyzji w stylu "albo to - albo tamto"? Oczywiście wybieramy jedno i drugie!






Bezpośrednim punktem wyjścia na ferratę Roda di Vael jest przełęcz Passo di Vaiolon (2560 m n.p.m.). Można się tutaj dostać podejściem ze schroniska Roda di Vael (sugerowane w przewodniku) albo ze schroniska Paolina. Drugiej opcji nie braliśmy pod uwagę, ponieważ zwyczajnie nie wiedzieliśmy o takiej alternatywie.

Rozważaliśmy natomiast podjazd kolejką do schroniska Paolina i przejście do schroniska Roda di Vael (jest to opcja najprostsza - czas przejścia miedzy schroniskami to zaledwie 45 min drogi).

Alternatywnym rozwiązaniem jest podejście do schroniska na piechotę (z Passo di Costalunga nie powinno zająć więcej niż godzinkę i wymaga pokonania jedynie 400 m przewyższenia).
Szybka kalkulacja - zakładając, że kolejka startuje o 8:30, a my wychodzimy na szlak przed 8:00 to na górze powinniśmy wyladować w tym samym czasie :-) Sprawa prosta - idziemy na własnych nogach.

Taka jest wersja oficjalna, którą zna Dawid. Wersja nieco "bardziej prawdziwa" jest taka, że jakby nie patrzeć, podejście na piechotę zajmuje jednak więcej czasu niż wjazd. Ale kogo dziwi moja "sprytna argumentacja" powinien przeczytać o traumatycznych przeżyciach z kolejki pod Marmoladą, a znajdzie dla mnie usprawiedliwienie :-)
Relacja z Marmolady

Co więcej, że w trakcie podejścia znaleźliśmy bezpośredni szlak do Schroniska Roda di Vael, z pominięciem schroniska Paolina - i pewni, że zaoszczędzimy trochę czasu zmieniliśmy plany (czy rzeczywiście to był dobry deal? Hmmm... no cóż... do dzisiaj mam wątpliwości :-)

Tak więc wychodzimy z Passo di Costalunga. Zamykając samochód pada standardowy zestaw pytań pytań:
- "Kask masz?"
- "Mam"
- "Mapa jest?"
- "Jest"
- "Uprząż, lonża?"
- "Też"
- "Samochód zamknięty, kluczyki schowane, ruszamy...!"

Zaczynamy podejście szlakiem oznakowanym w terenie numerem 552 - najpierw, kawałeczek asfaltem, potem szeroką szutrową drogą zbliżamy się do lasu.
I nagle słyszę... "No nieeeeeee!!!"
Patrzę na zrezygnowaną minę Dawida... podążam za jego wzrokiem... i widzę dwie stupsy odziane w... adidasy :-D

Piętnaście minut później...
Zaczynamy podejście szlakiem oznakowanym w terenie numerem 552 - najpierw, kawałeczek asfaltem, potem szeroką szutrową drogą zbliżamy się do lasu. Droga jest bardzo przyjemna, ale miejscami zaczyna się robić stromo. Wychodzimy na otwartą przestrzeń - piękne zielone pastwiska, na których pasą się krowy. Otwierają się przed nami widoki na okoliczne pasma. 

Dalej niezbyt stromym podejściem, ścieżką wśród łąk, drzew i kamieni podchodzimy do schroniska Roda di Vael. Pięknie położone na łące usianej głazami, z fantastycznym widokiem, idealne miejsce na wycieczkę dla wszystkich tych, którzy chodzą po górach wyłącznie rekreacyjnie. I jestem mega szczęśliwa, że dotarliśmy tutaj tak wcześnie, bo w drodze powrotnej schronisko zostało wręcz zalane turystami (głównie rodzinami z dzieciakami). A to oznacza tylko jedno - zamiast kozic - psy, zamiast szumu wiatru - krzyki a zamiast zapachu wolności - zapach smażonej kiełbasy i frytek :-)



Znajdujemy drogowskazy na ferratę Massare ale ruszamy w kierunku Passo di Vaiolon - z zamiarem wejścia na Roda di Vail. W tym momencie ja i tak już wiem, ze zrobimy obie ferraty, ale Dawid dowie się o tym nieco później - dziś przyjmuje strategię "małych dawek" :-)



Żeby jednak dotrzeć do przełęczy czeka nas spore podejście - najpierw niegroźnym piargiem a następnie żlebem po większych i mniejszych głazach. Po dotarciu na górę możemy podziwiać wspaniałe turnie Cima Sforcella, które co jakiś czas znikają w chmurach. Kierujemy się na zachód tuż pod ich zboczami w kierunku przełęczy, na której widać już pierwszych turystów. I w tym momencie zapala się w głowie lampka - jak mogli tutaj dotrzeć, skoro nikt przed nami nie szedł? To właśnie alternatywne podejście ze schroniska Paolina. Nie znalazłam informacji o czasówkach, ale biorąc pod uwagę, że tylko my przyszliśmy od schroniska Roda di Vael i że nie byliśmy tutaj pierwsi można wnioskować, że podejście od zachodniej strony jest jednak lepszym rozwiązaniem :-)

Aczkolwiek... zaznaczam, że my widoki mieliśmy fantastyczne i nawet przez minutkę nie żałuję, że wybraliśmy taki wariant!


Na przełęczy robimy króciutką przerwę na założenie sprzętu i ruszamy. 
Ferrata klasyfikowana jest jako nieco trudna, ale w moim odczuciu, można ją spokojnie pokonać bez autoasekuracji. Pomimo niewielkich trudności technicznych jest atrakcyjna widokowo, prowadzi bowiem na wybitny szczyt piękną i widokową granią.



Mnie podczas wejścia najbardziej zajmuje widok na Cima Sforcella, która co jakiś czas kryje się w chmurach. Ale im wyżej, tym panorama coraz rozleglejsza. Fantastycznie prezentuje się zwłaszcza grupa Latemar oraz intrygująca Sella.




Dochodzimy wreszcie na szczyt Roda di Vael (2 806 m n.p.m.), na którym standardowo stoi krzyż. Zdjęcia musimy robić w pośpiechu ponieważ na zachodnią stronę nachodzą chmury (wschód niemal od początku podejścia tonął w mleku). Czekamy z nadzieją, że może widok nam się jeszcze otworzy, ale nic na to nie wskazuje. 

Mamy przed sobą jeszcze kilka godzin marszu i wspinaczki, więc ruszamy w dalszą drogę.




Zejście odbywa się trawiastym, rozległym zboczem południowo-wschodnim. Tylko na krótkich, bardziej wymagających odcinkach zamocowano ubezpieczenia. Jedynym trudnym miejscem na ferracie jest łącznik do ferraty Masare. Jest to krótki, ale wymagający i mocno eksponowany odcinek pod turnią ze skalnym oknem. Aby go pokonać należy przejść gładką ścianę trawersem, a potem przewinąć się przez powietrzny kant. Ponieważ brakuje dobrego oparcia dla stóp, trzeba utrzymać się krótko na rękach a następnie dosięgnąć wbitych w skałę prętów. Generalnie znalazłam informację, że odcinek ten można pominąć, jeżeli nie zamierzamy kontynuować wędrówki ferratą Masare, ale szczerze mówiąc ja nie zwróciłam uwagi, żeby wcześniej było jakiekolwiek rozejście szlaków. Jedyne, które widziałam, znajdowało się już po przejściu tego fragmentu i zejściu nieco w dół piargową ścieżką. Może nie zwróciłam uwagi - ale warto to sprawdzić.
My w każdym razie i tak kierowaliśmy się na ferratę Masare.

Ponieważ przejście tego trudniejszego odcinka zajmuje niektórym nieco więcej czasu, czekając mieliśmy okazję przyglądać się małym ludzikom na pionowej, gładkiej ścianie. Świetne wrażenie.



Jak to w górach bywa - z dołu zawsze wydaje się nieco straszniej niż jest naprawdę. Rzeczywiście, opisywanego przejścia nie można nazwać banalnym, ale nie jest też ekstremalnie. Dla mnie mega zabawa! Dawid też nie miał większych trudności, więc w nagrodę dowiedział się że idziemy jeszcze na Masare :-D

Ferrata Masare jest trudniejsza niż Roda di Vael i dłuższa - sam odcinek ferratowy to 2h 30. Ferratę pięknie opisuje Pan Tkaczyk, dlatego pozwolę sobie przytoczyć fragment: "Urozmaicona ferrata wiodąca granią Masare. Częste zmiany wysokości i charakteru trasy powodują, że turysta ani przez chwilę się nie nudzi. Założenie ferraty jest wzorcowe; co charakterystyczne dla Masare, miejsca eksponowane nie są zbyt trudne, natomiast odcinki technicznie trudniejsze poprowadzono w mniej eksponowanych kominach i rynnach".

Punktem wyjścia na ferratę jest rozległe trawiaste zbocze pod turnią ze skalnym oknem - czyli w miejscu gdzie kończy się ferrata Roda di Vael. Stad kierujemy się wprost pod urwiska Masare.

W interesującej wspinaczce pokonujemy pierwszy uskok skalny, następnie powietrzny trawers i wchodzimy do komina, którym pniemy się w górę. Od wypłaszczenia droga staje się jeszcze bardziej atrakcyjna i urozmaicona - czeka na nas fantastyczny, powietrzny trawers po wąskiej półce z przewinięciem się przez wyraźny kant, oraz piękny pionowy komin, dzielący wąską w tym miejscu turnię na dwie części. W mojej ocenie to własnie liczne kominy nadają ferracie całego charakteru. Interesująca technicznie wspinaczka w wąskich szczelinach, z blokującym się plecakiem, dostarcza naprawdę niesamowitej zabawy.








Ferrata co prawda dość rzadko biegnie po samej grani, zwykle nieco poniżej niej, ale widok jest fascynujący. Chmury kompletnie się rozpiierzchły, więc możemy podziwiać fantastyczne dalekie panoramy, oraz piękne bliższe widoki.



Samo zejście choć ubezpieczone tylko miejscami również dostarcza nam wspaniałych wrażeń estetycznych. Dolina usiana głazami, w otoczeniu Grani Masare, z widokiem na Cima Sforcella i szeroką panoramą na odległe pasma, wygląda fenomenalnie! 







Jeszcze ostatni rzut okiem na grań Masare, którą właśnie przeszliśmy...


Wybieramy jeden z trawiastych pagórkach, na którym jemy najbardziej ekskluzywny lunch pod słońcem (bynajmniej nie mam tu na myśli pasztetów :-), ale otoczenie, jakiego nie zagwarantuje żadna restauracja nawet z 10 gwiazdkami Michelin).






Po południu, jak wspomniałam, przy schronisku robi się tłoczno...





W drodze powrotnej podchodzimy jeszcze do pomnika Christomannosa (taki Dolomitowy odpowiednik Chałubińskiego :-) Pomnik nie przedstawia jednak Theodora Christomannosa ale wielkiego orła. 


Dalej schodzimy szlakiem przez pastwiska (szlak nie jest oznakowany w terenie, ale można go łatwo zidentyfikować na mapie).

Jeszcze tylko mamy do pokonania elektronicznego pastucha :-) i koniec atrakcji na dziś.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...