sobota, 23 września 2017

Catinaccio d'Antermoia (3 002 m n.p.m.) - 17 sierpień 2017

Catinaccio d'Antermoia - jedyny trzytysięcznik w grupie Catinaccio.
Po wczorajszym trekkingu przełęczami, czas pooddychać nieco rzadszym powietrzem ;-) i zerknąć na świat z nieco wyższej perspektywy.


Rano budzi nas słońce zaglądające przez okno schroniska Antermoia oraz "współspacze" zbierający się do wyjścia. Pogoda zapowiada się nieskazitelna, więc wrzucamy tylko nasze graty do plecaków i ruszamy w drogę. Jak to zazwyczaj - opuszczamy schronisko jako pierwsi.

Na szczyt Catinaccio d'Antermoia będziemy wchodzić ferratą od strony wschodniej natomiast zejście zaplanowaliśmy stroną zachodnią, do przełęczy Passo Principe.
Po wyjściu ze schroniska kierujemy się w stronę jeziora Lago d'Antermoia. Mimo, że jest bardzo wcześnie słońce nieźle już przygrzewa. 
Mijamy jezioro jego prawym brzegiem. Nad nami wznoszą się typowo "dolomitowe" szczyty - Croda del Lago oraz Cima di Dona.


Za jeziorem zaczyna się niemal zupełnie płaska kamienna pustynia, którą przecinamy kierując się kamiennymi kopczykami. Przed nami dolinę zamykają wschodnie ściany Catinaccio d'Antermoia. 


Gdy dochodzimy do końca doliny postanawiamy zrobić przerwę na śniadanie - to pewnie ostatnie dogodne miejsce zanim zaczniemy podejście.

Przed ami drogowskaz, który kieruje nas wyłącznie na lewo w kierunku Passo d'Antermoia. W tym miejscu spodziewaliśmy się rozejścia szlaków i podejścia na szczyt, jesteśmy więc nieco zaskoczeni. Na prawo odbija dość wyraźna ścieżka, ale brak jakiegokolwiek oznakowania. Czas zerknąć na mapę... I tu kolejna niespodzianka - bo mapy nie ma :-)
Krótka chwila grozy, dłuższa chwila na przeszukania plecaków i szybka decyzja - wracam do schroniska.

Dawid zostaje z plecakami, a ja eksperymentuję z nowym sportem - jogging po górach :-) O dziwo, w trekingowych butach biega się całkiem dobrze. A ponieważ ciśnienie podniosło mi się dwukrotnie, to w 10 minut jestem z powrotem przy schronisku.
W drugą stronę nie jest już tak łatwo. Po znalezieniu mapy (która zsunęła się nam za łóżko) ciśnienie ze mnie zeszło i nie biegnę już tak szybko. W każdym razie łączna czasówka wyszła mi poniżej czasu przejścia w jedną stronę :-)

Mapa utwierdziła nas tylko w przekonaniu, że powinniśmy odbić na prawo. Ponieważ jednak nie chcemy iść poza szlakiem decydujemy się wejść na przełęcz d'Antermoia. Koniec końców to była bardzo dobra decyzja - widok z przełęczy jest wart upalnego podejścia piarżystym kotłem!





Wznoszący się ponad doliną Vajolet szczyt Catinaccio (nie mylić z Catinaccio d'Antermoia) o grani jak wachlarz i przytulony do niego kocioł Gartl tworzą przepiękne górskie gniazdo. Co prawda na przełęczy również nie znajdujemy wejścia na szczyt, ale cieszymy się, że tutaj trafiliśmy. Na szczyt wejdziemy od drugiej strony :-)

Z przełęczy Passo d'Antermoia (2 770 m n.p.m.) kierujemy się zatem piarżystymi zakosami w dół  na przełęcz Passo Principe, Na przełęczy znajduje się prywatne schronisko o tej samej nazwie. Stąd właśnie zaczniemy podejście na ferratę.


Spod schroniska przechodzimy na druga stronę siodła i kierujemy się w górę. Początkowy fragment jest nieubezpieczony, ale gdy przechodzimy na południową stronę ściany zaczyna się stalowa linka. Wchodzimy w skały i pokonujemy pierwszy uskok, wznoszącym się trawersem. Docieramy do komina i wspinając się nim wychodzimy na eksponowaną półkę. Idziemy nią aż do drabinki, która ułatwia wejście na niewielkie skalne żebro. Dalej w górę, dość powietrznie, aż do do rynny. Wreszcie nietrudnymi skałami wychodzimy na zachodnią stronę. Dalej wspinamy się wprost w górę, pozostając cały czas na wielkiej skośnej półce. Strome zbocze wyprowadza nas na grań, z której widać już krzyż stojący na szczycie. Grań, która do niego dochodzi jest niemal pozioma, ale bardzo wąska i nieubezpieczona. Po drodze mijamy tablice upamiętniające turystów, którzy tu zginęli.





Na szczycie czeka na nas przepiękna panorama - szczególnie otoczenie kotła Gartl, a zwłaszcza, wyglądający jak olbrzymi wachlarz szczyt Catinaccio. Niestety widok na stronę wschodnią i dolinę d'Antermoia tonie w chmurach. Szkoda... mogę sobie tylko wyobrazić jak pięknie wyglądałaby dolina otoczona strzelistymi turniami.







Na górze spotykamy grupę z klubu alpinistycznego z Bawarii. Ponieważ są z przewodnikiem dopytujemy o ferratę prowadzącą po wschodniej stronie (tą, której nie udało nam się znaleźć). Dowiadujemy się, że ferrata jest obecnie zamknięta dla ruchu turystycznego ze względu na słaby stan techniczny. Ale nie tylko my, jak się okazało, byliśmy nią zainteresowani. Na szczycie jeszcze kilko osób pytało o ten wariant.


Ponieważ tracimy nadzieję, że niebo po wschodniej stronie się otworzy, ruszamy w dół. Po drodze mijamy grupę z Bawarii, która blokuje nam zejście (szumnie nazwaną klubem alpinistycznym :-) i w "nieco" szybszym tempie schodzimy do schroniska Principe. Mniej więcej w połowie drogi niebo się rozpogadza. Nie mogę przeboleć, że zeszliśmy już ze szczytu... Mam jeszcze zakusy, żeby wrócić, ale Dawid sprowadza mnie na ziemię.
Nie chcę być psem ogrodnika, ale mam nadzieję, że widok na dolinę d'Antermoia tonął w mleku przez cały dzień :-)



Przy schronisku Passo Principe jest już tłum. Turyści przychodzą tutaj od strony Schroniska Vajolet łatwym podejściem. Z Przełęczy Principe roztacza się bardzo ładny widok, więc nawet trasa do schroniska może stanowić ciekawą wycieczkę. 

Tłumy zatem ciągną w górę my już schodzimy :-) 
No właśnie - jakoś nie możemy się wpasować we włoską kulturę. Kiedy Włosi wieczorem bawią się przy winie my już śpimy, a kiedy oni rano smacznie chrapią my wyruszamy na szlak :-)  Koniec końców, kiedy spotykamy się na górskich szlakach, to najczęściej idziemy w przeciwne strony :-) 


Dochodzimy do schroniska Vajolet położonego na skalnym ryglu. Stąd wygodną gruntową drogą schodzimy na Halę Gardecia. W słoneczny dzień Hala wygląda naprawdę uroczo - można śmiało przyznać, ze jest jedną z najpiękniejszych w Dolomitach. Za naszymi plecami zamykają się pionowe skały, a przed nami otwiera się zielona dolina z soczystą roślinnością poprzecinana białymi ścieżkami. I jak to bywa w takich miejscach - tłumy ludzi...


Szybka przerwa na zatankowanie wody i zmykamy - to nie jest miejsce dla nas :-) 
Powrót oczywiście na własnych nóżkach. 
W wędrówce asfaltową szosą do naszego auta towarzyszy nam, wymyślona naprędce, piosenka:

Idziemy piechotą,
Wśród drzew i wśród kleszczy,
Niechaj inni jadą,
Busy są dla leszczy! :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...