niedziela, 2 lipca 2017

Alpy Bergamskie - 22 czerwca 2017

Czas na małą wspinaczkę. Schodzimy ze szlaku Sentiro delle Orobie i zdobywamy Pizzo di Coca - najwyższy szczyt Alp Bergamskich (3050 m n.p.m.). Jeden z trzech trzysięczników w paśmie nazywanych po włosku "Giganti" (pozostałe to Punta Scais oraz Pizzo Redorta). 

Do wyjścia szykujemy się wcześnie rano. Dojście na szczyt powinno zająć nam cztery godziny, ale po południu przejrzystość powietrza jest znacznie gorsza, dlatego im wcześniej tym lepiej.
Włosi najwyraźniej nie wychodzą z takiego założenia jak my, bo około godziny 7:00 całe schronisko jeszcze śpi. Drzwi wyjściowe oczywiście zamknięte, ale uff... klucz zostawiony w zamku. Zostaje tylko jeden mały problem... ani rusz nie możemy go przekręcić. Próbujemy na wszystkie możliwe sposoby... bez rezultatu. Mamy dwa wyjścia - albo pobudzimy obsługę, albo poczekamy godzinę, może dwie i wyjdziemy z opóźnieniem.
Na szczęście wpadamy a trzeci pomysł: okno! Najpierw ja przeciskam się przez okienne ramy i organizuję zejście po drugiej stronie (stół nadał się do tego doskonale), potem idą bagaże i wreszcie Dawid. Pierwsza przeszkoda za nami! 

Practical tips:
Szlak na wierzchołek Pizzo di Coca nie jest oznaczony na mapach. Najbardziej dogodna droga jaką znaleźliśmy w przewodnikach i relacjach internetowych prowadzi 
od Schroniska do Jeziora Coca, gdzie odbijamy w prawo na Bochetta dei Camosci (2719 m n.p.m.) a następnie na wierzchołek Coca. Rozejście szlaków (Coca vs ref. Curo) jest oznaczone dobrze widocznymi napisami i strzałkami na kamieniach. Dobrze oznakowana jest również sama droga na szczyt.

Przy rozejściu szlaków warto zostawić ciężkie plecaki oraz kijki trekkingowe - od tego momentu przydadzą się już tylko rękawiczki wspinaczkowe.



Szlak do Jeziora Coca
Przygodę z zablokowanymi drzwiami wynagradza nam poranne, ciepłe ale wciąż jeszcze rześkie powietrze i  widok wschodzącego nad górami słońca. A nade wszystko świstaki i koziorożce, które spotykamy w drodze do jeziora. Staramy się iść powoli i nie robić hałasu, ale jak się okazuje koziorożce wcale się nas nie boją. Faktycznie to my mieliśmy więcej stracha omijając je na ścieżce i podziwiając ich naprawdę ogromne poroża. 






Szlak na Bochetta dei Camosci
Przed samym jeziorem mamy rozejście szlaków - w lewo do schroniska Brunoni (to nasz cel na kolejny dzień), w prawo na Bochetta dei Camosci, a dalej prosto na Passo di Coca. I własnie ta nazwa wywiodła nas w pole. Zasugerowaliśmy się słowem Coca i poszliśmy wzdłuż jeziora. Nie wiem czy z przełęczy jest jakieś przejście granią na najwyższy szczyt. A nawet jeśli jest to najprawdopodobniej nieznakowane. Na szczęście w porę zorientowaliśmy się, że to nie nasz szlak i wróciliśmy do rozwidlenia. 
Operacja namierzenia prawidłowej drogi skonsumowała trochę naszego czasu, ale dzięki temu spotkaliśmy jednego turystę (biegacza górskiego), który potwierdził gdzie powinniśmy iść.

Przy podejściu na Bochettę spotykamy stado koziorożców. Kilkanaście sztuk, w tym młode. Już nawet nie wyciągamy aparatów - chcemy po prostu napatrzeć się jak pięknie i majestatycznie wyglądają spacerując po zboczach i... szlakach :-)

Początek podejścia od jeziora to spacer po głazach, potem trochę wspinaczki, trochę serpentyn po trawiastych zboczach i wreszcie spacer po śniegu, który zalegał miejscowo, aż do rozwidlenia szlaków. W schronisku upewniliśmy się, że raki nie będą nam potrzebne i faktycznie śnieg nie był zmrożony.



Podejście na szczyt

Wreszcie zaczynamy podejście pod szczyt. Jeszcze z dołu obserwowaliśmy turystę, który wchodził przed nami. Patrząc na niemal pionowe ściany i pnącego się po nich człowieka wydawało się to niemożliwe. Jak zawsze w takich sytuacjach zadajemy sobie pytanie: "Tam da się wejść?" I jak zawsze za kilka kwadransów jesteśmy na szczycie.



W dole jezioro Barberllino a przy nim schronisku Curo znajdujące się na szlaku Santiero delle Orobie. Z drugiej strony widok na Redortę.



Na szczycie dołącza do nas starszy turysta, który pokazuje nam inne szczyty widoczne z Pizzo di Coca. Niestety nie mówi po angielsku więc częściowo musimy się domyślać. Zazdrościmy, że w tym wieku jest jeszcze w tak doskonałej formie by dobywać trzytysięczniki. Robimy pamiątkowe zdjęcia, zjadamy kabanosy (może jutro będzie nieco lżej) i... czas na dół.






Po zejściu z wierzchołka zastanawiamy się nad wariantem powrotu do schroniska. Możemy wracać tą samą droga albo zejść do schroniska Curo a następnie szlakiem 303 do schroniska Coca. Tym sposobem zrobilibyśmy dodatkowy fragment Sentiero delle Orobie. Bardzo kuszące ale... 
[1] Nie wiedzieliśmy jaka jest dokładna czasówka zejścia do Curo. Licząc ok 3-4h zejścia plus przejście między schroniskami (3h) potrzebowalibyśmy ok 6-7 godzin. Jak najbardziej do zrobienia.
[2] Na horyzoncie zaczęły zbierać się ciemne chmury
Zrobiliśmy szybkie głosowanie i wynikiem 51% do 49% postanowiliśmy wracać ta samą drogą. 

Dla nas wybór okazał się szczęśliwy, bo ok 17:00 zaczęło padać a za chwilę sypnęło potężnym gradem.
Przy dobrej pogodzie polecam jednak zejście do Curo - zawsze to kilka dodatkowych wrażeń i kilka miejsc do zobaczenia.

Przydatne linki:

Summit Post - Pizzo di Coca


5 komentarzy:

  1. Wejście na szczyt na ile w skali wspinaczkowej można ocenić? Jest na prawdę łatwo? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, z jakich map i przewodników korzystaliście? Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam
    Interesuje mnie droga od Bivacco Corti na szczyt przez lago di Coca.
    Orientujecie się jaka tam jest droga?

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam
    Interesuje mnie droga od Bivacco Corti na szczyt przez lago di Coca.
    Orientujecie się jaka tam jest droga?

    OdpowiedzUsuń

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...