środa, 5 lipca 2017

Alpy Bergamskie - 23 czerwca 2017 cz.2

"It's always further than it looks. It's always taller than it looks. And it's always harder than it looks - the 3 rules of mountaineering..."

Nie mam pojęcia czyje to słowa ale właśnie one przychodzą mi na myśl, kiedy patrzę na górską ścieżkę prowadzącą od schroniska Brunoni w kierunku Calvi - wyraźnie widoczna linia ciągnąca się w nieskończoność po trawiastych zboczach. Wygląda przyjaźnie, ale...skoro ma być "further", "taller" i "harder" to nie ma co tracić czasu. Ruszamy!
Za plecami słyszę jęk rannego zwierza. To znak, że Dawid zakłada plecak. Po sześciu godzinach ramiona zaczynają już boleć. Ale przynajmniej pierwszy fragment szlaku nie jest zbyt wymagający. 


Idziemy szlakiem 225. Początkowo droga prowadzi niemal płasko, po czym schodzimy coraz niżej w dolinę Valle del Salto. Paradoksalnie wszystkie zejścia na dzisiejszej trasie napawają nas małym niepokojem - gdzieś będziemy musieli odrobić straconą wysokość. 

Dochodzimy do strumienia, który przykryty jest warstwą zamarzniętego śniegu. Nieco niżej, gdzie śnieg się obsunął, widać rwącą wodę... Liczymy, że nam uda się przedostać na drugą stronę suchą stopą. Dawid, jak prawdziwy dżentelmen puszcza mnie przodem :-) Stąpam najdelikatniej jak potrafię i po chwili jestem na drugim brzegu. Martwię się jeszcze o Dawida i jego ciężki plecak, ale i jemu daje się przejść. 

Uff, teraz będzie już z górki, ale tylko w przenośni bo zaczynamy podejście. Na szczęście co kilka minut mijamy strumienie spływającej ze skał wody, wiec możemy się nieco schłodzić. Po ostrym podejściu wychodzimy na rozległe pastwiska, aby potem znów piąć się w górę. Najpierw delikatnie, po czym coraz bardziej stromo w kierunku czerwonej kropki widocznej wysoko, wysoko nad nami. To biwak Frattini (2250 m n.p.m.).




Z tego miejsca cały czas widać jeszcze w oddali zarys schroniska Brunoni.  Aż trudno uwierzyć, że pokonaliśmy taki kawał drogi... 
Namacalnym dowodem są jednak nasze nogi i ramiona. Marsz zaczyna dawać nam w kość. Kryzys przychodzi przy biwaku Frattini. Przed nami widzimy już zaśnieżoną przełęcz (mamy nadzieję, ze to już Valsecca Pass - 2469 m n.p.m), ale przedtem czeka nas kolejne podeście.

Ten fragment dłuży się niemiłosiernie. Przełęcz wydaje się już tak blisko, a my idziemy, idziemy i idziemy... Dodatkowo szlak robi się coraz mniej przyjemny, piargowe, wyślizgane zbocza obsuwają nam się pod stopami a nad głowami zaczynają się zbierać ciemne chmury. Przypuszczam, że nie tylko ja pomyślałam w tym momencie o wczorajszej gwałtownej burzy z gradem, ale oboje zatrzymujemy czarne wizje dla siebie.

Adrenalina zrobiła swoje. Zostawiam Dawida z tyłu i przyśpieszam na przełęcz. Dawid żartuje z dołu, ze jeśli za siodłem jest jeszcze jakieś podejście to on wraca do Brunoni. Żarty, żartami ale sama z niepokojem wychodzę na przełęcz. Aż boje się sprawdzić gdzie prowadzi nasza droga... Podchodzą wyżej i wyżej.... śnieg, śnieg, coraz więcej śniegu, czubki odległych szczytów i wreszcie otwiera się przed moimi oczami ogromna dolina Val Camisana. Miejscami zaśnieżona, poprzecinana strumieniami, potężna...
Już wiem, ze damy radę!!!






W tym miejscu siły nam wracają. Teraz tylko zejście do schroniska. Jeszcze godzina - dwie i będziemy mogli uwolnić się od plecaków. Zresztą dla mnie nie ma to już znaczenia, Jest po prostu pięknie!!!

Schodząc podziwiamy dolomitową sylwetkę Pizzo Poris.




Trochę po piargu, trochę po śniegu schodzimy w dół doliny. Szlak prowadzi wzdłuż rwącej rzeki Brembo. W jednym miejscu, gdzie szlak przecina rzekę mamy naprawdę niezłą zagwozdkę jak przeprawić się na drugą stronę. Ja idę prawie na czworakach, żeby nie ześlizgnąć się z zalanych wodą kamieni a w miejscach gdzie głazy są bardzo oddalone stosuję nową technikę wspinaczkową "szpagaty w kuckach". Dawid ma odmienną strategię - skacze w strumień z pełnego rozpędu - im szybciej przeskoczy tym mniejsza szansa, ze zdąży się poślizgnąć :-) Obie taktyki działają!




Schodzimy dalej zakosami obok wodospadów, a następnie wchodzimy w las. Za każdym zakrętem wyglądamy schroniska i za każdym razem... musimy iść dalej. Dawid widzi już nawet dach za drzewami... ale to znów tylko złudzenie. I tak w upale i zmęczeniu pokonujemy ostatni fragment trasy.

Gdy dochodzimy do jeziora Rotondo schronisko widać już w pełnej okazałości. Po 13 godzinach marszu jesteśmy na miejscu.



Schronisko położone jest przepięknie. Widoki na każdą stronę zapierają dech. Ale o tym za chwilę. Najpierw priorytety - pokój, prysznic i kolacja (dzisiaj dla odmiany kabanosy).


Schronisko Fratelli Calvi:

The hut is located at the bottom of a bowl, surrounded by the highest peaks of the Brembana valley, with the conspicuous cusp of the Diavolo di Tenda peak being the most representative. The hut is a perfect base for hiking trail and mountaineering ascents, as well as for some alpine skiing circuits,  In this ares the alpine skiing contest “Trofeo Parravicini” takes place.
The hut was opened in 1935 by the president of the Bergamo section of the Italian Alpine Club (CAI), Antonio Locatelli, and it was dedicated to the memory of the 4 Calvi brothers (Attilio, Santino, Natale and Giannino): three of them died in first world war, while Natale perished in 1920 while climbing the north face of  Mount Adamello. From 1982 to 1984 the hut was completely refurbished. The hut is part of the Sentiero delle Orobie and it is used as a base for the ascents to the Diavolo di Tenda peak, Mount Grabiasca, Mount Madonnino and Mount Cabianca. 


Przed schroniskiem jest taras widokowy, na którym można siedzieć i podziwiać góry. Z tego punktu widać skaliste szczyty M. Cabianca oraz M. Madonnino. Z drugiej strony fantastyczny widok na Diavolo i wody jeziora Rotondo, a od wschodu w oddali pasmo wyłaniające się znad jeziora Fregabolgia. 
My schodzimy na trawę, kładziemy się na polarach i obserwujemy otaczające nas krajobrazy i turystów. Zaczyna się weekend. Niedaleko schroniska trójka chłopaków rozbija namioty. W schronisku też nieco większy ruch.
Szczególnie kusi nas idealnie stożkowa bryła Diavolo di Tenda. Gdybyśmy tylko mieli jeden dodatkowy dzień... Na wejście potrzeba ok 4-5 godzin + zejście ok 3 godzin + 4  godziny przejścia do schroniska Gemelli, gdzie mamy już opłaconą rezerwację. Po dzisiejszym trekkingu pasujemy. Może jeszcze będzie okazja wrócić...
Na marginesie, był jeszcze jeden problem organizacyjny - w schronisku absolutnie nikt nie mówił po angielsku. Nie wiem, jak mielibyśmy wytłumaczyć, że chcemy zostawić bagaże :-)





To był naprawdę udany dzień. Pod każdym względem. Pogoda dopisała, nogi nie odmówiły posłuszeństwa, a na dodatek zostaliśmy nagrodzeni niesamowitymi widokami i pięknym ciepłym wieczorem. O dwuosobowym pokoju w schronisku nie wspominając...
Wykorzystaliśmy więc okazję i... poszliśmy spać :-) 

Przydatne linki:

Opis szlaku: Szlak 225
Strona schroniska: Schronisko Fratelli Calvi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...