czwartek, 6 lipca 2017

Alpy Bergamskie - 24 czerwca 2017

Zapowiadał się najnudniejszy fragment trekkingu... Ale czy pożar, dym i sceny jak z James'a Bonda mają coś wspólnego z nudą? 
Post skierowany dla ludzi o mocnych nerwach. 
Osoby poniżej 18-tego roku życia oraz o słabym sercu proszone są o pominięcie relacji ;-)

Opuszczając rano schronisko Calvi zastanawiamy się jeszcze, którą drogę powinniśmy wybrać. Sentiero delle Orobie prowadzi szlakiem 213 - wzdłuż jeziora Fregaborgia, przez doliny "dei Frati" oraz Dosso dei Signori, a następnie zaporę na jeziorze Sardegnana. Ale oczywiście można również wybrać trasę alternatywną. Studiując mapę rozważałam przejście przez Passo di Portulo, do schroniska Cemello, a następnie doliną Aviasco, przez Passo Aviasco do schroniska Gemelli. Trasa ta wydawała się o tyle ciekawsza, że prowadziła na większej wysokości, a przede wszystkim pośród jezior.
Z jakichś jednak powodów Sentiero delle Orobie zostało poprowadzone pierwszym z powyższych wariantów. Wczorajsza trasa nas nie zawiodła, więc liczymy, że i tym razem autor wiedział co robi.

I tutaj niestety trochę się zawiodłam. Początkowy szlak brzegiem jeziora był bardzo urokliwy, ale fragmenty w lesie okazały się niestety mało ciekawe. Być może sprawdziłoby się tutaj powiedzenie "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma", bo przecież nie mieliśmy okazji poznać szlaku alternatywnego, ale coś w głębi serca mówi mi, że jednak nasz wybór nie był najlepszy.

W każdym razie nie ma co żałować - plan był taki, że idziemy szlakiem Orobie i został zrealizowany!

Practical tips:
Szlak wiodący wzdłuż jeziora Fregaborgia rozchodzi się w pewnym momencie bez żadnego drogowskazu. W prawo (w dół) jest droga do Carony, natomiast szlak 213 odbija w prawo w kierunku zapory - w tą stronę musimy się skierować (nie wchodzimy na tamę, szlak prowadzi dalej prosto).


Szlak do schroniska Gemelli
Idziemy zatem szlakiem prowadzącym wzdłuż jeziora. Jest to wygodna, szeroka ścieżka, po której może przejechać samochód terenowy. Na rozwidleniu i w okolicach zapory trochę błądzimy, ale na szczęście nie nadrabiamy zbyt wiele. Na polanie robimy postój na śniadanie (wiadomo co jemy :-),  a następnie wchodzimy w las. Te fragmenty są najbardziej męczące - na przemian zejścia i podejścia, a do tego duszno i parno. Po przejściu zapory na jeziorze Sardegnana (1735 m n.p.m.) idziemy wzdłuż skalistych zboczy po sztucznych kładkach i dochodzimy do tunelu...

Nareszcie coś się dzieje. Oczami wyobraźni widzimy już system tuneli niczym w Dolomitach. Czas na czołówki. Dawid prosi mnie, żebym wyciągnęła lampkę z górnej kieszeni plecaka (jak wiadomo raz założonego plecaka lepiej nie ruszać ;-) Szukam i szukam... nie ma! "Sprawdź jeszcze raz" Szukam i szukam... i szukam... "Na bank nie ma!" "Na pewno dobrze sprawdziłaś?" Znów szukam... "No nie ma!".
Dawid tylko wzdycha, zdejmuje plecak uginając się pod jego ciężarem, otwiera kieszeń i... jest! 
(Ups... uwierzcie mi, naprawdę jej tam nie było :-)
Dawid, jak prawdziwy mężczyzna zaciska zęby, nie komentuje. Ugina się zarzucając plecak z powrotem na plecy, ale nie daje po sobie poznać zmęczenia. Wkłada czołówkę na głowę, włącza i... o masz! Baterie padły!
Słyszę tylko westchnienie... Operacja się powtarza... Zdjęcie plecaka, szukanie baterii, jęk i z powrotem bagaż na plecy (o przepraszam, tym razem był jeszcze jeden etap - przed powtórnym włożeniem plecaka czołówka została przetestowana :-)
Wreszcie jesteśmy gotowi do przeprawy. Ruszamy!
Wchodzimy w tunel... zapalamy latarkę i... gasimy, bo za rogiem jest wyjście...
Tym razem westchnienie za moimi plecami jest nieco głośniejsze :-)

Dalsza droga prowadzi pod skalnymi ścianami, częściowo po sztucznych kładkach i mostkach, aż do momentu połączenia ze szlakiem prowadzącym z Carony. Idąc szlakiem słyszymy i widzimy turystów podchodzących z tamtej strony, jak również zabudowania miasteczka. Dalej szlaki łączą się i kamienistym podejściem prowadzą nad jezioro Marcio. Dzisiaj mijamy już znacznie więcej osób. Po pierwsze zaczął się weekend, a po drugie jesteśmy w miejscu popularnym i łatwo dostępnym. Podejście z Carony do Gemelli zajmuje ok 2-3 godzin. 

Nie wiem czy przygoda, którą zamierzam opisać nie zostanie "usunięta" przez Dawida, który każdorazowo autoryzuje moje wpisy... Pomyślałam jednak, że warto podjąć ryzyko dla tych kilku chwil uśmiechu :-)
Zbliżając się do jeziora Marcio zauważyliśmy unoszący się nad lasem dym. Im bliżej podchodziliśmy tym bardziej dym się nasilał. Wreszcie stało się jasne - zbocze jeziora stanęło w płomieniach, od tafli wody aż po ścieżkę... Po drugiej stornie jeziora wiedzieliśmy turystów, którym udało się przejść, ale po naszej stronie ludzie zawracali, często nawet biegnąc i wzbudzając dodatkowy niepokój. Przed oczami stanęły mi niedawne relacje z Portugalii, kiedy to w pożarach lasów zginęło kilkadziesiąt osób.

Najchętniej już bym zawracała, ale Dawid idzie ostro do przodu (przypuszczam, że bardziej niż ognia boi się okrężnej drogi :-) Pytam jedną z zawracających osób czy szlak jest do przejścia. Pani odpowiada mi, że ich grupa nie idzie dalej, że to jest zbyt ryzykowne. Mówi, że ktoś jeszcze przebiegł, ale oni się boją.
To stwierdzenie upewnia mnie już w przekonaniu, ze wracamy. Ale Dawid chce iść jeszcze dalej. "Chodź, tylko zobaczymy..." mówi ze spokojem i bez żadnego słowa uprzedzenia rzuca się biegiem w zadymiony szlak. Na co tu patrzeć? Trawa i zarośla  się palą, płomienie wchodzą na ścieżkę, dym aż w oczach szczypie... A w tym wszystkim Dawid pędzi jak James Bond! Plecak mu tylko podskakuje... Nie wiedziałam, że z takim obciążeniem można rozwijać takie prędkości... Scena jak z filmu... płomienie, dym i mój mąż biegnący w zwolnionym tempie, przeskakujący jęzory ognia, przebijający zasłonę dymu...
W całym tym tragizmie sytuacji zaczynam się śmiać. Szczególnie bawi mnie fakt, że jeszcze przed chwilą Dawid uginał się pod ciężarem plecaka, a teraz pędzi jak na skrzydłach... może w głębi ducha też się jednak przestraszył :-)
A ja? Nogi się trzęsą ze strachu, ale przecież nie zostanę tu sama. Lepiej nie myśleć... Wstrzymuję oddech i ruszam za Dawidem. Faktycznie adrenalina robi swoje :-) 

Uwędzeni, ale szczęśliwi przedostajemy się na drugą stronę. Zapach grilla ciągnie się za nami aż do samego schroniska...

Naszą drogę kontynuujemy wzdłuż jeziora Marcio, a następnie brzegiem jeziora Casere. Krajobraz psują nieco słupy i kable kolejki linowej (która na szczęście nie kursuje), ale jeziora na tle gór są naprawdę miłe dla oka. Wychodzimy z lasu, zostaje już tylko niedługie podejście i jesteśmy przy schronisku.




Schronisko Laghi Gemelli
The hut is located at an elevation of 1968 m, on the shore of the “laghi gemelli” (twin lakes), an artificial basin with a capacity of 5.000.000 cubic meters. The area is known as the “plateau of the lakes” for the presence of a dozen of water reservoirs located at short distances.
The most representative peak in the area is the Becco Peak (2507 m) with its steep south face and its even steeper north face. The peak can be ascended on both sides with climbing routes on excellent rock.
The hut is run by young managers, and is famous for its hospitality, the traditional cuisine and the excellent local wines.




Spodziewałam się, że w schronisku Gemelli  ruch będzie większy i faktycznie się nie pomyliłam.Wszystkie stoliki na zewnątrz zajęte, turyście porozkładani na trawie i kamieniach, kolejka do baru... Czuć, że to sobota. Dobrze, ze dotarliśmy tak wcześnie, przynajmniej nie musimy czekać na prysznic (wieczorem przy łazienkach ustawił się całkiem pokaźny ogonek).

A jak my spędziliśmy popołudnie? Po pierwsze - pranie (bo zapas czystych koszulek i bielizny był na wyczerpaniu), a po drugie - leniuchowanie na trawie. Tylko my, słońce i... mrówki. 

Przydatne linki:
Opis szlaku: Szlak 213
Strona schroniska: Schronisko Laghi Gemelli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...