sobota, 29 lipca 2017

Trekking w masywach Półwyspu Bałkańskiego (sierpień 2015) - Przez Malowicę do Doliny Siedmiu Jezior Rilskich

Z północnych Włoch przenosimy się na Bałkany. Cofamy się do roku 2015 i jesteśmy w Bułgarii.
Dwa tygodnie na pięknych piaszczystych plażach, leżaki nad basenem i drinki z parasolką, pięciogwiazdkowy hotel, modne kluby i całonocne imprezy... - tak być mogło... a jak było naprawdę? Zamiast piaszczystych plaż - zielone góry, zamiast leżaków nad basenem - głazy nad polodowcowymi jeziorami, zamiast drinków z parasolką - kabanosy z... koniny, a zamiast pięciogwiazdkowych hoteli - schronisko bez toalety... ale za to z grzybem na ścianie... I jak zwykle przepiękne wspomnienia!



Na pierwszy ogień relacji z Riły wrzucam nasz dwudniowy trekking do Doliny Siedmiu Jezior Rilskich połączony z wejściem na Malowicę/Malyovitsa (2729 m n.p.m.) oraz Otovishki Vrah (2696 m n.p.m.). Ale najpierw kilka słów o samym paśmie.



Riła, co w języku tarckim oznacza "górę pełną wody" to pasmo górskie położone w południoRwo-zachodniej Bułgarii. Jest to najwyższy masyw na Półwyspie Bałkańskim (najwyższy szczyt - Musała osiąga wysokość 2925 m n.p.m. - relacja już niebawem :-) i szóste co do wysokości pasmo górskie w Europie. Na większości obszaru Riły utworzono park narodowy. Mnie osobiście Riła przypomina nieco tatry zachodnie (gdyby tylko dodać im jakieś 500 m wysokości a 90% turystów zamienić na konie :-)

Wyruszamy spod kompleksu turystycznego Malyovitsa, gdzie na parkingu można zostawić samochód. Pierwszy fragment trasy prowadzi przez las do schroniska Malyovitsa (1960 m n.p.m.), a kilkaset metrów za schroniskiem zaczyna piąć się ostro w górę. 
W okolicy schroniska znajduje się pomnik upamiętniający alpinistów, którzy stracili swoje życie w górach - głównie Bułgarów. Miejsce pomnika jest nieprzypadkowe - północne stoki Malowicy są wykorzystywane do wspinaczki przez alpinistów, ponieważ są niemal pionowe i trudno dostępne.

Podczas podejścia mijamy kilka jezior, które pięknie urozmaicają krajobraz (Elenini Ezera). Jak sama nazwa wskazuje ("Góra pełna wody") w Rile znajdziemy ok 200 jezior polodowcowych i gorących źródeł. To właśnie tutaj swój początek biorą Marica, Iskyr czy Mesta - jedne z najdłuższych i najgłębszych rzek Bułgarii.




Droga prowadzi w skalistym terenie, ale użycie rąk jest absolutnie zbędne. Szlak jest dosyć stromy, ale bardzo wygodny. 


Wreszcie wychodzimy na płaskowyż zwany Malowo Pole. Widoki rozciągają się niezwykle szeroko  - jak okiem sięgnąć, widać rozległe trawiaste zbocza, niczym połoniny bieszczadzkie.  Dopiero na linii horyzontu zarysowują się bardziej ostre i kamieniste pasma.


Końcowe podejście na szczyt prowadzi właśnie takim trawiastym zboczem, bez wyraźnego szlaku - prawie jak spacer po łące. Nawet końskie odchody się zgadzają... ;-) 
Mimo, ze szczyt nie odznacza się wybitnością na tle otaczającego go płaskowyżu, to jednak widok jest bardzo interesujący, szczególnie na północną stronę, gdzie Malowica opada niemalże pionowymi ścianami.

Ze szczytu bardzo dobrze widać pasmo Pirynu (prawdopodobnie udało nam się zidentyfikować Wihren) oraz góry Greckie. Zastanawiamy się nawet czy nie skoczyć na kilka dni w masyw Olimpu, skoro jesteśmy już tak blisko.






Dalsza część drogi prowadzi trawiastą granią, lub nieco ją trawersuje. Wędrujemy powyżej 2500 m n.p.m., terenem o nieznacznych różnicach wysokości.  Mijamy kolejno Eleni Vrah (2654 m n.p.m.), Golyam Mermer (2562 m n.p.m.), przechodzimy przez szczyty Malak Mermer (2562 m n.p.m.), Dodov Vrah (2661 m n.p.m.) oraz Damga (2669 m n.p.m.).



Przed wejściem na Malak Mermer mijamy odbicie szlaku do Rilskiego Monastyru, którego mury widać w dole pośród lasów. Nie schodzimy jednak z naszego szlaku, ponieważ mieliśmy już okazję zwiedzić monastyr poprzedniego dnia. Zatrzymam się jednak w tym miejscu, gdyż warto wspomnieć kilka słów o jednym z najbardziej znanych i najpiękniejszych obiektów w Bułgarii.



Leżący na wysokości 1100 m n.p.m. monastyr został założony w XIV na miejscu pustelni Iwana z Riły istniejącej od X w. Współczesna postać monastyru pochodzi z XIX w., kiedy to dzięki ofiarom społeczeństwa bułgarskiego i przy zgodzie władz tureckich wybudowano ogromny kompleks klasztorny, harmonijnie wkomponowany w naturalne otoczenie. Mury grubości 2 m i wysokości 24 m nadają mu wygląd warownej twierdzy i obramowują budynki o łącznej kubaturze 32 000 m³. Wnętrze zbudowane jest w stylu bułgarskiego odrodzenia. Wewnętrzny dziedziniec otaczają trzykondygnacyjne budynki z łukami pomalowanymi na czarno i biało oraz drewnianymi krużgankami, mieszczące cele mnichów.

Główna cerkiew pod wezwaniem Świętej Bogurodzicy to trójnawowa bazylika oparta na planie krzyża z kopułą na skrzyżowaniu naw. Ozdobą świątyni są freski i olbrzymi ikonostas. To tutaj znajduje się słynna baszta Chrelina. 


W 1983 monastyr został wpisany na listę światowego dziedzictwa Unesco. 


Kontynuujemy nasz kilkugodzinny już trekking i nadal jesteśmy zupełnie sami. Tylko wiatr towarzyszy nam w podróży. Na otwartej przestrzeni rzeczywiście momentami "urywa głowę". 



Po naszej prawej stronie rozciąga się olbrzymia dolina Kalbura przecięta rzeką Urdina i... pasące się nad nią, malutkie jak mróweczki, konie. Całe stada koni. Dziesiątki a nawet setki zwierząt. Co więcej, gdy spojrzeliśmy z podejścia na Damgę w dolinę po zachodniej stronie zobaczyliśmy jeszcze kilka takich stad. Niesamowite wrażenie, szczególnie dla osób z Polski, gdzie w górach można spotkać już chyba tylko kozice :-) Zaczęliśmy zastanawiać się w jakim celu konie są tutaj hodowane. I... nagle przed oczami stanęły nam te wszystkie kiełbasy i kabanosy, które zjedliśmy w Bułgarii. Dopiero teraz uświadomiliśmy sobie skąd pochodzi ich specyficzny smak. Pocieszam się faktem, że... skład na opakowaniach pisany jest cyrylicą i nie mam 100% pewności, co właściwie jadłam... Niech tak zostanie.




Dochodzimy wreszcie do przełęczy Razdela - jest to miejsce rozejścia szlaków. W prawo odchodzi niebieski szlak, którym będziemy wracać, w lewo szlak zielony prowadzący do schroniska Ivan Vazov i prosto - nasz zielono-żółty szlak schodzący do Doliny Siedmiu Jezior. I tutaj zaczyna się ruch. Dolina Jezior Rilskich przyciąga rzesze turystów. Można się tutaj bowiem łatwo dostać korzystając z wyciągu, którego górna stacja znajduje się przy schronisku Rilsky Ezera na wysokości 2150 m n.p.m. W ogólnym gwarze słyszymy nawet język polski.
Zresztą trudno się dziwić - dolina jest naprawdę bajkowa. Kaskadowo ułożone jeziora, czysta woda, piękne otoczenie gór... 


Ponieważ osiągamy dolinę schodząc z gór, mamy przed sobą urzekający widok na cały jej obszar i większość jezior. Wszystkie z nich leżą powyżej 2000 m n.p.m. Schodząc w dół doliny za znakami czerwonymi wpierw mijamy Jezioro Syzłata (2535 m n.p.m.), a następnie Okoto (2440 m n.p.m.) — najgłębsze (około 37-38 metrów głębokości) w Bułgarii. Przy Jeziorze Babreka (2282 m n.p.m.) skręcamy w prawo w dolinę, mijając tam kolejne stawy — Bliznaka (2243 m n.p.m.), Trilistnika (2216 m n.p.m.) oraz Ribnoto Ezero (2184 m n.p.m.). Nad tym ostatnim położone jest schronisko "Sedemte Ezera", które osiągamy po ok. 2-godzinnym, spokojnym zejściu z przełęczy Razdela. Nad ostatnie z Siedmiu Rilskich Jezior — Dolnoto Ezero (2095 m n.p.m.) trzeba zejść jeszcze jakieś 30 min w kierunku schroniska Rilski Ezera.






Schronisko Sedmate Ezera to nasz cel na dzisiaj - tutaj będziemy spać. Ponieważ nie zrobiliśmy wcześniej żadnej rezerwacji obawialiśmy się czy znajdzie się dla nas miejsce, ale jak się okazało byliśmy dzisiaj nie tylko pierwszymi, ale i jedynymi gośćmi. Zresztą biorąc pod uwagę odległość do wyciągu i standard schroniska trudno się dziwić :-) Dostajemy pokój za jadalnią. Żeby do niego przejść trzeba się przebić przez chmarę latających much. W budynku oczywiście nie ma łazienki. Na zewnątrz przygotowana jest prowizoryczna balia, do której spływa woda z jeziora i która "udaje" umywalkę. Ale... nad balią powieszone jest lustro - pełna kultura! Z udogodnień sanitarnych warto jeszcze wspomnieć o wychodku - jedna dziurka w ziemi dla pań i druga dla panów. 

To jest właśnie schronisko z klimatem :-) Jedyne, co sprawiało nam pewien dyskomfort to grzyb na ścianie w naszej sypialni - ale mówi się trudno. Mieliśmy własne śpiwory, więc raczej nie obawialiśmy się inwazji niechcianych stworzonek. 

Wieczorem dołączyła do nas jeszcze grupa francuzów - ale oni skorzystali tylko ze schroniskowej stołówki, ponieważ mieli ze sobą namioty. 

Kolację zjedliśmy nad jeziorem (kabanosy z ... - nie wiadomo jakiego mięsa :-), a potem zrobiliśmy jeszcze rundkę wkoło jeziora. Mieliśmy też okazje podpatrzeć, jak wygląda transport towaru do schroniska...


Noc w towarzystwie grzybka minęła nam wyjątkowo przyjemnie :-) a poranek przywitał nas pięknym słońcem, mieniącym się w tafli jeziora. Plan na dziś to wejście na Otovishki Vrah (2696 m n.p.m.) i powrót do samochodu niebieskim szlakiem przez dolinę rzeki Urdina. 
Na szczyt prowadzi szlak odbijający od Jeziora Okomo, ale niestety my go przeoczyliśmy. Dlatego musieliśmy odbić z przełęczy Razdela (na mapie ta alternatywna i nieco dłuższa trasa pokazana jest przerywana linią). Warto tutaj zajrzeć ze względu na widoki na dolinę Siedmiu Jezior, które nie dość że można zobaczyć z góry to jeszcze z nieco innej perspektywy, niż mieliśmy okazje oglądać je poprzedniego dnia.





Ale nie ten widok wspominam najlepiej z tego dnia. Po zejściu na przełęcz, gdzie odbiliśmy na niebieski szlak, na wysokości Zeleni Kamak spotkaliśmy stado koni. I to spotkaliśmy dosłownie - nie w odległej dolinie, ale na naszej ścieżce. Z jednej strony czułam się lekko zaniepokojona, bo nie wiedziałam, jak na nasze towarzystwo zareagują zwierzęta, ale z drugiej strony to było fantastyczne uczucie. Jak w prawdziwych górach -nie na komercyjnej turystycznej ścieżce, ale na autentycznym dzikim szlaku. A do tego konie były przepiękne, wszelkiej możliwej maści i było ich tak dużo, że nie zdołaliśmy ich nawet policzyć!






Zejście doliną - mimo, że nie dostarczyło już tylu wrażeń, też było niezwykle ciekawe. Piękna, zielona łąka, obsypana gdzieniegdzie głazami, kolorowe kwiaty i niezapomniane widoki na górskie szczyty. Potem już tylko fragment w lesie, kilka kilometrów rozgrzanym asfaltem i jesteśmy na parkingu.



Jak mogę podsumować te dwa dni trekkingu w mało uczęszczanych zakątkach Riły? Jednym zdaniem: Trzeba czytać etykiety na opakowaniach! :-)

niedziela, 23 lipca 2017

Wspomnienia z Dolimitów (sierpień 2016) - Lagazuoi Pizo i Rifugio Lagazuoi

Zostaję w klimacie Dolomitów. Zanurzyłam się we wspomnieniach i tonę... Dawid dodałby jeszcze: "A kra nade mną zamarza" :-)
Ale co ja będę tłumaczyć... Zabieram się za relację. Sami zobaczycie, że można się "zachłysnąć".



Oboje wspominamy Lagazui Pizo i okolice schroniska jako jedno z piękniejszych miejsc. Widok z tarasu schroniska jest obłędny, pogoda idealna a do tego świetne doświadczenie pokonywania trasy zejściowej w ciemnych tunelach. Ale od początku...

Startujemy na przełęczy Passo Falzarego, gdzie na parkingu można zostawić samochód. Jest to bardzo popularne miejsce z uwagi na dostępność (możliwość podjechania samochodem, kursuje również autobus), dogodne miejsce wyjścia na szlaki (np. Tofany) oraz punkt startowy popularnej kolejki gondolowej. Dlatego nawet rano znalezienie dobrego miejsca parkingowego wymaga trochę wysiłku.


Wariantów podejścia do schroniska jest kilka. My decydujemy się na ferratę Kaiserjager Steig. Przewodnik Dariusza Tkaczyka klasyfikuje ferratę jako nieco trudną, ale w mojej ocenie spokojnie można tutaj zrezygnować z uprzęży i lonży. Tylko kaski są nieodzownym elementem ekwipunku, ponieważ w niskich tunelach można nieźle poobijać głowę. Na kasku Dawida, właśnie to takiej przygodzie, zostało pamiątkowe, długie na kilka centymetrów wgłębienie.
(Gdyby nie kask, pewnie nie wspominalibyśmy tego dnia z takim entuzjazmem ;-)

Ferrata Kaiserjager Steig (ok 2:30-3:00h) poprowadzona jest dawną drogą zaopatrzeniową wojsk austriackich i mija liczne stanowiska militarne.

Z przełęczy ruszamy szlakiem 402. Początkowy fragment jest wspólny dla szlaków prowadzących na ferratę i do tunelu. Na rozwidleniu, przy drogowskazie skręcamy w lewo i piargową ścieżką dochodzimy do początku ferraty. 



Po lewej stronie otwiera się nam doskonały widok na pokrytą lodowcem Marmoladę a po prawej stronie urwiska Lagazui, nad którymi zbudowano schronisko, i kursującą czerwoną kolejkę linową. Nawet na ścieżce mamy niecodzienne widoki - dostrzegamy siedzącego na kamieniu świstaka :-)






Ferrata zaczyna się przy stromej rozpadlinie, przecinającej całą ścianę, którą pokonujemy po linowym moście. Następnie idziemy wąskimi, ubezpieczonymi półkami wprowadzającymi na strome zboczona usiane stanowiskami obronnymi. Część tuneli została zaadaptowana jako "naturalne muzea" - można w nich obejrzeć wojenne eksponaty i przeczytać na tablicach informacyjnych historię walk prowadzonych w Dolomitach.

Nasz szlak znowu wraca do rozpadliny, którą ponownie przekraczamy, a następnie systemem półek z olbrzymich drewnianych bali wkraczamy bardziej stromo na grań Lagazuoi Piccolo. Stąd już tylko chwila na szczyt, a następnie do schroniska.



Wyjście na grań dostarcza niesamowitych wrażeń! Otwiera się fantastyczny widok na majestatyczne Tofany, które wydają się niemal na wyciągnięcie ręki. A w tle daleko, daleko zaśnieżone szczyty Alp. 







Z zapartym tchem wchodzimy na szczyt oznaczony drewnianym krzyżem. 





Z każdej strony otaczają nas górskie pasma: Tofany, Fanis, Marmarole, Averau, Civetta... i ich dostojne trzytysięczniki. To doskonały punkt widokowy, skąd można obserwować poszczególne pasma wschodnich Dolomitów. Są tutaj idealnie wyeksponowane. Ale prawdziwa lekcja geografii czeka nas przy schronisku. Na barierce tarasu zamontowano tabliczki ze zdjęciami i opisem szczytów, które są widoczne z danego punktu. Fantastyczny pomysł, dzięki któremu można łatwo rozpoznać teren! A jest na co patrzeć.
Widok, na tyle trzytysięczników z jednego miejsca! Chyba nie ma lepszego miejsca na schronisko!









To też nie dziwi fakt, ze taras zalany jest masą turystów. Większość dotarła tu kolejką. Ale czemu nie? Wielu z nich to starsi ludzie, którym nogi nie pozwalają już na wspinaczkę. Dzięki rozwiniętej infrastrukturze (która co prawda szpeci trochę krajobraz) nie muszą rezygnować z takich widoków.

My robimy sobie geograficzną "objazdówkę" wzdłuż barierek (odnajdujemy bez trudu wszystkie trzytysięczniki) a potem wygrzewamy się na tarasie. Tutaj jest po prostu niesamowicie pięknie! Nasze serducha szczególnie biją na widok Tofany di Rozes, która wyrasta przed nami jak kamienny, gigantyczny olbrzym i rozpala wyobraźnię ekscytującą ferratą Lipella, która biegnie na szczyt.
Znów brakuje słów, żeby oddać emocje tamtych chwil.




Jako zejście wybieramy prowadzącą przez tunel trasę T320.
Tunel został wykuty przez Włochów, w czasie II wojny światowej, by zaatakować Austriaków kontrolujących z góry Passo Falzarego.
Pozwolę sobie tutaj wrzucić fragment z przewodnika "Dolomity Tom 1 Wschód", żeby przedstawić historię tunelu Lagazui:
"Po założeniu ładunków wybuchowych górna część tunelu wraz z komorą minerska wyleciały w powietrze [...]. Austriacy ostrzeżeni w ostatniej chwili wycofali się i zajęli skraj krateru, odpierając w dramatycznej walce szturm Włochów. Z obu stron walczyły doborowe jednostki: włoskich Alpini i austriackich Kaiserjager, składające się w większości z miejscowych górali, a prowadzone przez świetnych przewodników górskich".

Prawie cała trasa zejściowa prowadzi tunelami (ok 2 godziny). Mamy zabawę jak małe dzieci :-) Ciemne długie i śliskie korytarze, oświetlane tylko wąskim strumieniem światła z czołówek, a po drodze powojenne stanowiska, groty wykute w skale, stanowiska strzelnicze, a nawet lochy. Trochę jak zabawa nocą w podchody. 





A po wyjściu z tunelu (już przed samą przełęczą Passo Falzarego) znów zapierające w piersiach widoki. Za naszymi plecami przeogromny masyw Antelao. Możemy patrzeć bez końca! Już na przełęczy robimy przerwę na obiad w widokiem na tą własnie stronę.




Czy będę nudna jeśli napiszę że to był fantastyczny dzień? Nawet jeśli, to wybaczcie... 
TO BYŁ FANTASTYCZNY DZIEŃ!!!


































Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...