czwartek, 3 grudnia 2020

Gran Cir - czyli Giewont Dolomitów na rozgrzewkę - 21 lipca 2020

Pierwsze wrażenia po przyjeździe do Colfosco były mocno mieszane. Z jednej strony zachwyciła nas północna ściana Selli, którą mieliśmy okazję oglądać od tej strony po raz pierwszy, z drugiej przeraziły korki i poziom komercjalizacji. 

Porównanie do zeszłorocznych szlaków w Pamirze, kiedy to przez kilka dni wędrówki nie spotykaliśmy żywej duszy, jeszcze bardziej potęgowało poczucie tłoku. Ale co mogę powiedzieć... Takie są Dolomity!

Tutaj przyjeżdżasz dla fun'u ze wspinaczki i szczypty adrenaliny. Jeśli umiesz odpowiednio wybrać szlaki - również dla pięknych widoków. Ale trzeba uczciwie przyznać, że nie są to góry dla kochających spokój, samotność i długodystansowe trekkingi z namiotem.

Cóż... przed nami dwa tygodnie żeby się przekonać, czy taki rodzaj odpoczynku jeszcze nam odpowiada!

Dojazd w Dolomity rozkładamy zwykle na dwa dni z noclegiem w Austrii, na jednym z campingów nad jeziorem Ossiacher See. Spokojnie można zrobić te dodatkowe 200 km za jednym zamachem, ale nocleg nad jeziorem stanowi dodatkową atrakcję i nie musimy się martwić, że będziemy zmuszeni szukać noclegu po nocy.

A śniadanie nad jeziorem, z widokiem góry i ruiny zamku Landskron naprawdę nabiera smaku, nawet jeśli składa się z wczorajszej bułki i sera. Myślę, że fajnie tutaj zajrzeć!

Do naszego miejsca docelowego, którym jest Colfosco docieramy wczesnym przedpołudniem. Mamy czas na zameldowanie się, ogarnięcie i możemy ruszać w góry. Wiadomo - żaden dzień  w Dolomitach nie może być zmarnowany.

Ponieważ na góry zostaje nam pół dnia wybieram krótką trasę w najbliższej okolicy - Gran Cir (niem. Grosse Cirspitze, 2592 m n.p.m.). Śmiało można ją nazwać Giewontem Dolomitów, z uwagi na dużą popularność. Ale ciężko się dziwić - szlak jest łatwo dostępny, niezbyt trudny i przede wszystkim krótki - wejście i zejście wg przewodnika powinno zająć ok 2:15h.

Także na pierwszy dzień  - bardzo oczywisty wybór. 

Z Passo Gardena, skąd zaczyna się szlak można również szybko wejść na Pitla Cir (2520 m n.p.m.). Czasówka jest bardzo porównywalna, a panorama pewnie niewiele się różni (szczyt w tej samej co Gran Cir grupie turni). Można również połączyć wejście na te dwa szczyty. 

My decydujemy się na bardziej popularny wierzchołek - bo jakże to nie wejść na Giewont ;-)

Ale zanim wyruszymy musimy podjechać autem z naszego campingu w Colsofco na przełęcz Gardena. I tutaj zaczynają się pierwsze zachwyty i pierwsze flustracje ;-)

Ale zacznijmy od przyjemniejszej części. Ściana Selli, którą widać w drodze na przełęcz po prostu powala! Jest ogromna, pionowa i autentycznie niesamowita! Ufff... trzeci raz a Dolomity wciąż zachwycają!

Mogliśmy się jej przyjrzeć z ogromną dokładnością bo akurat na trasie staliśmy w mega korku. Drogi w dolomitach są bardzo dobrej jakości, ale bardzo kręte i z ogromną wprost ilością rowerzystów na szosówkach. Już to powoduje, że szybkość jazdy bywa ograniczona. A gdy dodamy jeszcze godziny szczytu i remont jednego z odcinków to niestety wyszło jak wyszło. 

Troszkę nam się odechciało po tym pierwszym niezbyt udanym wrażeniu, i nie ukrywam, że pojawiły się wątpliwości dotyczące destynacji, ale uprzedzając ciąg dalszy relacji, powiem tylko, że to był tzw. jednorazowy wypadek przy pracy. W kolejnych dniach wybieraliśmy zdecydowanie bardziej odludne trasy i zdecydowanie wcześniejsze pory dojazdów.

No dobra, w takim razie ruszamy w górę. Startujemy z Passo Gardena. Przełęcz pocięta jest niezliczoną ilością szlaków, dlatego podejście pod ścianę trzeba zrobić troszkę "na czuja", w kierunku dobrze widocznego żlebu. Widok zdecydowanie psują liczne wyciągi, słupy i innego rodzaju wynalazki, dlatego ten fragment polecam przejść bez zbędnego ociągania się.

A zabawa zaczyna się oczywiście dopiero w momencie, gdy dotrzemy do masywnego cielska Gran Cir. W żlebie idziemy zakosami przez piargi. Pniemy się coraz wyżej, aż do skalnej bariery, gdzie na prawo widzimy wyjście na półkę i gdzie zaczyna się ferrata.

Oczywiście już na pierwszym odcinku łapiemy małą zadyszkę - raz, że podświadomie chcemy nadrobić czas stracony w korku, dwa, że nie czujemy się komfortowo wychodząc w góry o tak późnej porze i trzy - tzw. efekt pierwszego dnia :-)

Ferrata w mojej ocenie nie wymaga ubezpieczeń (choć my oczywiście wskoczyliśmy w uprzęże). Jest naprawdę przyjemna i zdecydowanie polecam na pierwszy raz. Nietrudnymi żlebami i półkami wdrapujemy się na szczyt.

Panorama na stronę Selli jest fantastyczna. Ale widok na grupę Puez (w kierunku północy) też jest niezwykle ciekawy. A na pewno bardzo oryginalny - ogromny płaskowyż usiany księżycowymi "kraterami". Choć na szczycie Gran Cir ciężko o pełne przeżywanie gór, z uwagi na liczne wyciągi, parkingi i zabudowania, które widzimy na Passo Gardena, to jednak czujemy już namiastkę ekscytacji, wolności i przygody, która nas czeka. Duch gór przebija się nawet tutaj...


Trochę martwi nas pogoda i niebo, które robi się ciemne, dlatego nie spędzamy na szczycie zbyt wiele czasu. Podczas zejścia czujemy drobne kropelki deszczu, ale o dziwo mijamy ludzi, którzy jeszcze podchodzą na szczyt. Ach Ci Włosi...

Na szczęście pogoda wytrzymuje i unikamy deszczu. Za chwilkę wychodzi piękne słońce.

Zejście przez hale znów robimy "na czuja" - tym razem jednak wybieramy znacznie krótszą drogę, bo z góry łatwiej określić, gdzie chcemy dojść ;-) Nawet powrót do Colfosco idzie nam sprawniej, bo ruch już się rozładował. 

Na koniec jeszcze kilka słów o samym campingu. To zdecydowanie jeden z bardziej ekskluzywnych i zdecydowanie najdroższy camping w Dolomitach, na jakim mieszkaliśmy (nawet za wjazd autem na teren campingu musieliśmy płacić). Ale jednocześnie mega wypasiony. Nowe, bardzo czyste łazienki, pralnie, kuchnie. Teren uporządkowany i zadbany, a dodatkowo camping jest pięknie położony - tuż pod wybitnym i świetnie wyeksponowanym szczytem Sassongher. Doskonały jest również widok na grupę Selli (z placyku przy recepcji widać nawet schronisko Pisciadu). W takich okolicznościach nasz mały namiocik staje się najlepszym na świecie apartamentem ;-)


Poniżej link do strony campingu: Camping Colfosco

I tak oto, pierwszy dzień za nami - średnia przystawka przed pysznym obiadem ;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...