sobota, 7 października 2017

Ferrata del Porton oraz Sentiero Nico Gusella - 20 sierpień 2017

Piękna i emocjonująca ferrata del Proton... pionowe ściany i długie ciągi klamer... szary, surowy płaskowyż... i wyścig z czasem...
Zapraszam na relację z południowych krańców Dolomitów!



Dzisiaj czas na kolejną grupę Dolomitów - Pala. Przygotowując plan naszych wakacji miałam naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Pala oferuje bowiem tak wiele fantastycznych tras, że aż trudno się zdecydować. Pierwszy wybór padł na dwudniowy trekking obejmujący podejście do schroniska Rosetta, przejście płaskowyżem do Schroniska Pradidali oraz pętlę złożoną z Ferraty del Porton i Sentiero Gusella.

Oczywiście oprócz wersji podstawowej miałam jeszcze co najmniej kilka planów awaryjnych. Niesety nie mieliśmy okazji wykorzystać planu B. Cóż... wakacje zawsze są za krótkie i niestety czasem trzeba z czegoś zrezygnować...

Kilka słow o samej grupie...
Grupa Pala jest południową wizytówką Dolomitów. Na północy turystów przyciąga Dolomiti di Sesto, a na przeciwległym krańcu właśnie Pala.

Pala jest największą powierzchniowo grupą Dolomitów. Żeby dotrzeć tutaj z naszego campingu musieliśmy pokonać ponad 60 km górskich serpentyn i chociaż spędziliśmy tu tylko jeden dzień to zdecydowanie warto było odwiedzić te strony.

Najbardziej charakterystycznym elementem krajobrazu Pali jest płaskowyż o niespotykanych rozmiarach i urozmaiceniu powierzchni, stanowiący pamiątkę po przesuwającym się lodowcu.





Na zachodnim skraju plateau stoi schronisko Rosetta i turystyczny węzeł Pali. Schronisko połączone jest z kolejką kabinową z San Martino di Castrozza. Jest to kolejka trzy-etapowa, za którą trzeba sporo zapłacić, ale dzięki jej wykorzystaniu można zaoszczędzić 3,5 godziny podejścia do schroniska żmudną i raczej nużącą drogą. Jeśli ktoś chce się zapuścić nieco dalej w "przestworza" Pali i ma do dyspozycji tylko jeden dzień, to kolejka jest jedynym słusznym rozwiązaniem.

Taki własnie wariant wybraliśmy my.
Zanim jednak zaczął się stres związany z kolejką musieliśmy przebrnąć przez podjazdy i zjazdy górskimi serpentynami... i to na długości kilkudziesięciu kilometrów. Od połowy drogi przestałam się ruszać, ponieważ nawet drobne obrócenie głowy mogło się okazać tragiczne w skutkach. Jak już Dawid powiedział, że go mdli, to musiało być naprawdę ostro. Umówiliśmy się że w razie czego Dawid obraca głowę na lewo, a ja na prawo :-)
Oboje dojechaliśmy nieźle skołowani, ale obyło się bez pawia.

Ja właściwie nawet nie zdążyłam wyjść z szoku, a już siedziałam w kolejce. Także poszło w miarę bezboleśnie.

Na górze powitał nas fantastyczny krajobraz. Szare olbrzymie plateau i usytuowane w oddali schronisko. A nad płaskowyżem oddalone szczyty i piękna bryła Civetty. Mimo, że jeszcze przedwczoraj mieliśmy okazję oglądać kamienne kaniony w grupie Sella, a surowy, posępny krajobraz był nam już znany, to jednak widok po wyjściu w górnej stacji kolejki zrobił na nas piorunujące wrażenie. Kiedy robię dziesiąte zdjęcie dokładnie w tym samym miejscu a Dawid nie jest w stanie mnie ruszyć nawet o pół metra to znak, że naprawdę jest zachwycająco!





A czasu nie mieliśmy wiele. Żeby zdążyć na ostatni kurs kolejki mieliśmy do dyspozycji niecałe 8 godzin. A wg czasówki z przewodnika nasza planowa trasa opisana była na 8,5 godziny. W pewnym momencie zaczęliśmy się nawet zastanawiać nad zmianą planów, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że po prostu narzucimy większe tempo :-)
No risk no fun!

Początkowy fragment szlaku do schroniska Pradidali nieźle nas zaniepokoił. Zaczęło się bowiem od... zejścia. I wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że każde zejście trzeba potem pokonać w drugą stronę ;-)

Od schroniska Rosetta oznakowanie kieruje nas na pobliską przełęcz Passo di Val Roda znajdującej się na krawędzi płaskowyżu. Roztacza się stąd widok na dolinę Val di Roda, zamkniętej z prawej strony przez urwiska La Rosetta.


Schodzimy zatem wzdłuż serpentyn piargowej ścieżki upewniając się kilka razy na mapie czy na pewno dobrze idziemy. Im bardziej się obniżamy tym paradoksalnie widoki stają się coraz ciekawsze i rozleglejsze. Wchodzimy na wierzchołek Col delle Fede, będący ogromnym trawiastym tarasem. Nasz szlak wiedzie dalej w kierunku głównej grani Pali ze wspaniałymi dolomitowymi szczytami, wśród których króluje turnia Campanile Pradidali, stojącą wprost na przełęczy Passo di Ball.



Podchodzimy łatwą ale eksponowaną ścieżką, która zwęża się wyżej do półeczki. Wchodzimy w skały gdzie zaczyna się salowa linka, która prowadzi nas aż na przełęcz Passo di Ball. Z przełęczy otwiera się widok na wspaniały kocioł Pradidali. Schodzimy w dół i po kilkunastu minutach jesteśmy przy schronisku Pradidali.



Nie musimy jednak podchodzić do samego schroniska ponieważ w prawo odbija ścieżka z oznakowaniem ferraty Porton. Aby dojść do jej początku przechodzimy niewielki grzbiet i spory wąwóz i wreszcie stajemy pod pionową ścianą. Stąd droga wygląda na znacznie trudniejszą niż jest w rzeczywistości, a wrażenie potęgują jeszcze obłe, poczerniałe formacje skalne.

Ferrata Porton wg przewodnika Dariusza Tkaczyka klasyfikowana jest jako trudna. Jej przejście zajmuje 2h.


Pierwszą ścianę ferraty pokonujemy zupełnie w pionie, ale droga nie jest trudna, ponieważ wspinamy się po ciągu klamer. Po zdobyciu wysokości trawersujemy w lewo po powietrznych wąskich półeczkach. Już po tym pierwszym fragmencie widać że będzie zabawa. Pełna koncentracja, dreszczyk adrenaliny - to właśnie lubię. Szkoda tylko, że w najlepszych momentach nie można zrobić zdjęć :-) Ale z drugiej strony, obie ręce przyklejone kurczowo do skały to znak że są emocje! 



Pionowe klamry w górę, a następnie trawers po skalnych półkach powtarzają się cyklicznie aż dochodzimy do krawędzi rozpadliny prowadzącej na przełęcz. Rozpadlina, która oddziela Cima di Ball od reszty grani jest doskonale widoczna ze schroniska Pradidali. Prowadzi nią druga, nieco łatwiejsza część ferraty.




Zanim jednak wejdziemy do rozpadliny czeka nas kilka trudnych i eksponowanych miejsc. Jednym z nich jest przewinięcie przez kant, a kolejnym częściowo przewieszone zejście na dno rozpadliny. W samej rozpadlinie nie ma już trudności technicznych, a jedynym utrudnieniem jest przedarcie się przez drobny piarg i ruchome spadające głazy. Szczególnie jeśli ktoś zagubi szlak i zacznie podejście prawa stroną rozpadliny :-)



Otoczenie skalnego wąwozu robi wrażenie więc podejście mija w ekspresowy tempie. Przed samym wyjściem na przełęcz Porton pokonujemy jeszcze kilka klamer i jesteśmy na miejscu. 





Przełęczka jest bardzo ciasna ale warto zrobić tu chwilę przerwy, żeby móc podziwiać znakomite widoki. Niemal na wyciągnięcie ręki mamy przed sobą turnie Sass Moar oraz Cima della Madonna.




Z przełęczy kontynuujemy nasza trasę prze Sentiro Gusella, aby okreężną trasa wrócić na przełęcz Ball. Początek szlaku biegnie zupełnie łatwym trawiastym zboczem. Za nami zostawiamy widok na słynny duet - Sass Moar oraz Cima della Madonna. 





Zaczynamy podejście po zachodniej stronie szczytu Cima di Ball. Zbocze jest dość strome ale skały dobrze urzeźbione. Podejście częściowo ubezpieczone. Dochodzimy na przełęcz Stephen (2650 m n.p.m.) skąd w 20 minut można podejść na szczyt Cima di Val di Roda. Niestety dla nas każda minuta jest droga jeśli chcemy zdążyć na ostatni powrót kolejką. Rezygnujemy wiec z podejścia na szczyt. 




Zejście z przełęczy odbywa się po pionowych, miejscami zupełnie gładkich skałach. Gdzieniegdzie zrobione zostały sztuczne żłobienia, ponieważ inaczej nie byłoby gdzie oprzeć stopy. Patrząc na sąsiednie pionowe ściany wrażenie jest niesamowite. Aż trudno uwierzyć, że nasza droga zejściowa wygląda dokładnie tak samo, i że ktokolwiek miał tak śmiały pomysł by poprowadzić tędy szlak :-) Zejście dostarcza nam niemałych emocji. 






Potem jeszcze idziemy krótki odcinek wyraźną ścieżka wydeptaną na piargu i jesteśmy znów na przełęczy Passo di Ball.

Stąd wracamy do Rosetty. Na powrót wybieramy tą samą trasę. Oczywiście perspektywa podejścia piargowymi zakosami, którymi ramo schodziliśmy trochę nas przeraża, ale wybieramy pewniaka. Jeśli nie zdążymy na kolejkę czeka nas przynajmniej 2,5 godziny zejścia - i przepadnie bilet powrotny. Decyzja jest prosta.










Alternatywnym rozwiązaniem, które polecam dla osób, mających więcej czasu, jest powrót przez przełęcz Passo Pradidali Basso. To również jedna z podstawowych wycieczek w grupie Pala, obfitująca w wyjątkowo oryginalne krajobrazy. Ale czy tak jest faktycznie... niestety nie sprawdziłam.

A teraz finał naszego dzisiejszego wyścigu z czasem! O której dotarliśmy do kolejki? 
Uwaga... uwaga:
Ponad godzinę przed ostatnim kursem!

Znowu przegięliśmy :-)










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecane posty

Wspomnienia z Dolomitów (sierpień 2016) - Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno

Tre Cime di Lavaredo - potężne turnie stojące samotnie w masywie Dolomiti di Sesto. Widok na nie od strony północnej należy do najbardzie...